zostaw mnie, nie kuś, nie mów, nie wołaj. daj skołatanym myślom odpocząć, już pora. oddaj choć moment, nie widzisz że tonę?! pozwól mi usnąć, chcę wyrwać się. koniec. nie chcę. już nie! me oczy zmęczone, tętno zbyt szybkie, wysycham, płonę, jak gąbka chłonę, choć nie chcę, bo cierpię, boli mnie serce, łeb pęka, weź mnie. wiesz, nie odejdę, daj chwilę wytchnienia. chwila nie zmienia Twego stanu skupienia. bez znieczulenia zabijasz mnie, nie mam szans na obronę, więc wracam.
to już nawet nie działa, wszystko w środku Ci siada, wiesz, że się nie nadasz, zawodzisz, nic nie zdziałasz. i znów rozczarowanie. szlochem dusisz ból naraz. serwujesz piekło, szumi mi w głowie, uśmiechasz się lekko, czujesz pulsujące skronie, ponownie toniesz, idziesz na dno, to koniec. przez cały czas milczysz, nazwę to monologiem.
to staje się tak skomplikowane. wszystkie rzeczy, którymi miałeś być. wszystko się zmienia, ale Ty jesteś prawdziwy. wiem, że to jest szalone każdego dnia. jutro może być niepewne, ale Ty nigdy nie odejdziesz. kiedy spadam, jakimś sposobem zawsze czekasz, z otwartymi ramionami, by mnie złapać. ocalasz mnie przed samą sobą. nie pytaj mnie dlaczego płaczę, bo kiedy zaczynam się załamywać, Ty wiesz, jak zatrzymać mój uśmiech. zawsze ocalasz mnie przed samą sobą.