Dziś wyjątkowa w swej mizerności notka, bo rzadko kiedy przelewam na innych nieprzyjemne uczucia.. a jeszcze rzadziej miewam uczucie beznadziejności. No nic, może w końcu po tylu już właściwie miesiącach dopadła i mnie deprecha jesienna?
A wszystko dlatego, że (ach ten Coelho..) zacząłem się zastanawiać, do czego tak naprawdę dążymy? Czy jest to miłość, akceptacja, przyjaźń i spełnienie? czy też podążamy za kanonami ustalonymi przez świat nas otaczający, bojąc się wypaść z niego i odbijając to wszystko jak w krzywym zwierciadle, wpajając w nasze życie piękno, a przecież to ciągle ta sama kałuża.
Po prostu czasem człowiek ma wrażenie jakby oszukiwał sam siebie, że jest ok, jak jest. A tak w głębi bardzo chciałby coś zmienić, nawet nie wiedząc sam co.. tak jest i teraz.. uczucie pustki, niepohamowanej.. cóż..
Chyba najbardziej w tym wszystkim brakuje mi wyjazdu w góry ;) teraz tak siąść w Bieszczadach i sobie popłynąć.. wtedy chyba nawet ja sam sobie wybaczyłbym te wypociny.. ;)