Spotkali się przypadkiem. Ta sama linia autobusu.
Ona była zmęczona, pogrążona w myślach dnia codziennego.
Natura obserwatorki jakby schowała się do kieszeni jej jeansów, dookoła widziała pustkę i nagle w jednej chwili złapała jego spojrzenie.
Poczuła uśmiech. Znalazła go gdzieś na łączach. Stukała w klawiaturę telefonu.
On zawarł pakt z dystansem. Nie uzewnętrzniał się. Do czasu.
Wiedziała, że to tylko pozycja obronna. Czuła, że nie jest wobec niej obojętny.
Jesienne poranki spoiwem.
Przychodził.
Żartował, dominował ją swoim, tak cholernie fajnym słowotokiem.
Napawała się każdym uśmiechem, każdym spojrzeniem.
Pamiętała jak dotykał jej dłoni i dziwił się, że są takie zimne. Uśmiechała się.
Czuła jak wypełnia ją ciepło podczas tych chłodnych poranków. Był taki beztroski. Niby szczęśliwy. Wiedziała, że w rzeczywistości to wszystko ma inny wymiar. Bał się.
Ona niczego nie oczekiwała, nie wiązała z tym żadnych nadziei.
Jedyne czego chciała to po prostu być przy nim.
Nawet jako ta zwykła.
Zwykły Kolego. Nie Znikaj.
Ja.