Hej wszystkim, Zapraszamy na jeszcze jedną hitorię, pewniej dziewczyny, związaną z tematyką tego tygodnia.
Nie wiem dlaczego to robię. Chociaż może jednak wiem. Po prostu muszę się zwierzyć, ale lepiej zrobić to anonimowo, komuś kto mnie nie zna i nie jest w stanie ocenić.
Około dwóch lat temu poznałam chłopaka. Pasowaliśmy do siebie idealnie, nadal pasujemy. Jesteśmy do siebie tak bardzo podobni. Z biegiem czasu się od niego uzależniłam. Byliśmy dla siebie wszystkim, przynajmniej tak przez bardzo długi czas mi się wydawało. Na nic jednak zdały się zapewnienia, że nigdy mnie nie skrzywdzi i nie zostawi. W pewnym momencie po prostu zniknął jak gdyby nigdy nic. Bez słowa. Rozsypałam się. Do tej nie mogę się pozbierać, chociaż od pewnego czasu po wielu miesiącach ciszy znów zaczęliśmy rozmawiać. W między czasie zaczęłam spotykać się z kimś innym. Pasowaliśmy do siebie, ale z zupełnie inny sposób. Oboje zostaliśmy tak samo zranieni i nosiliśmy ze sobą piętno przeszłości. Przez krótki czas było naprawdę dobrze. Mój świat znowu nabrał kolorów. Znalazłam kogoś na to brakujące miejsce. Na krótko. Zostawił mnie dla swojej przeszłości. Nie zdołałam zająć jego pustego miejsca. Przez krótki czas byliśmy razem, ale on nie był w stanie zastąpić mojej dawnej, ale jakże aktualnej miłości, a ja jego. Teraz razem się tym wszystkim dławimy. Ja i on nie mamy tego czego pragniemy i co jest nam niezbędne do życia. Nie wiem czy to zbieg okoliczności, że na siebie wpadliśmy, czy los tak sobie z nas zakpił. Wszystko jest niesprawiedliwe. Żalimy się sobie nawzajem, a osoby, które stanowią sens naszej egzystencji mają nas w dupie. Nie jesteśmy w stanie sobie nawzajem ich zastąpić. Już nigdy nie będzie jak dawniej. Nawet się nie łudzę. Zabrano zbyt wiele fragmentów mnie. Każda porażka pogłębia moje rany, z każdą jestem coraz słabsza. Zapomniałam dodać, że po tym wszystkim zaczęłam się ciąć. Nadal to robię. Nie potrafię sobie radzić z otaczającą mnie rzeczywistością.