Widzieliście kiedyś Taniec Chasydzki? Wygląda to w ten sposób, że 6 facetów tańczy do dość ciężkiej muzyki najpierw powoli, dystyngowanie, pięknie. Później muzyka przyśpiesza, a oni, żeby dotrzymać jej kroku tańczą coraz bardziej nerwowo. Coraz szybciej, gwałtowniej, śmielej...Muzyka nagle się urywa zostawiając każdego w innej pozycji. To trudny taniec, bo choć może tego nie widać to każda figura jest całkowicie zamierzona. Nic nie dzieje się przypadkiem. Wszystko idzie zgodnie z planem.
Nigdy nie nauczyłam się tego tańca. Z dwóch przynajmniej powodów. Po pierwsze nie jestem facetem, (choć niektórzy twierdzą, że mam wiele ich cech), choć nie byłoby to i tak w stanie powstrzymać mnie przed podjęciem się tego wyzwania (i znów przekora;)). Po drugie zaś. No cóż. Zbyt wiele w nim porządku. Chaos jest tylko pozorny. Tak jak pozorny w moim życiu jest porządek. Nic nie dzieje się naprawdę, choć wzbudza tyle emocji. Tak samo jak u mnie. Emocje są jednak ukryte z obawy przed ośmieszeniem. Staram się być szczera, tak jak z założenia szczerze tańczą Chasydzi. Jednak ich szczerość jest wykalkulowana. Trzeźwa. Ja nie potrafię ocenić na ile mogę być szczera. Albo daję wszystko albo nic. Nie mogę dzielić się na wiele istnień, bo tworzę jedną całość. Choć każdy z moich członków żyje własnym życiem nie umiem żyć bez któregokolwiek z nich. Nie mogę oddać ci części siebie, bo umrę. Mogę dać ci całą siebie, ale wtedy musisz być bardzo ostrożny. Nie pozwól mi umrzeć. Chroń. Tego od ciebie oczekuję. Nie mówię tego, bo się boję, wstydzę się swojej słabości. Nigdy tego nie mówię. Moje usta nie są przystosowane do przyznawania się do błędów…