Witajcie Kochani! W końcu znalazłam chwilkę, aby móc napisać parę słów o moim (bardziej naszym, bo przecież dzielę je z Andrzejem ;) życiu w dalekiej, północnej krainie, zwanej dalej Norwegią.
Ponieważ nie wszyscy są w temacie - przybliżę nieco: wyjechaliśmy tu do pracy. Ja jestem luzakiem jednego z najlepszych jeźdźców skokowych w Europie, a Andrzej jest stajennym. Generalnie zgodnie z wykształceniem - babramy w gównie bardzo drogich koni sportowych, wartych grube miliony euro, o czym nam na bieżąco przypominają właściciele... Robota jest szalenie ciężka: jesteśmy na nogach od 7 rano do 17, z godzinną przerwą na lunch. Ja latam i wymieniam konie szefowi, czyszczę, sprzątam, ubieram, pielęgnuję, bla, bla, bla. Andy w tym czasie popierdziela ciągnikiem lub wykonuje różne drobne prace stajenne Oczywiście karmienie, wywalanie gnoju i inne tego typu podstawowe czynności również należą do naszych obowiązków. Jest ciężko, ale nie narzekamy - staramy się sprostać wymaganiom i nie dajemy się.
Po całym dniu spędzonym w pracy, właściwie pozostaje tylko czas na obiad, wykąpanie się i krótki spacer (jeśli jeszcze mamy na to siłę). Potem, niczym grzeczne dzieci, idziemy spać przed 22 .
Generalnie jest dobrze, bo mamy siebie - wspieramy się w chwilach załamania, pomagamy sobie i zarabiamy kaskę na nasze zachcianki A poza tym strasznie za Wami tęsknimy i mamy nadzieję, że Wy za nami równie mocno
PS. Norweski chleb podbił moje serce...Kto by pomyślał?