Nasze pierwsze wspólne Święta Wielkanocne spędziliśmy dość spokojnie. Bez szału i smaku tradycji, nad czym ja strasznie ubolewam, bo jak przystało na katolika, te Święta były i są dla mnie bardzo ważne. Na szczęście udało mi się znaleźć kościół w miasteczku i wysłuchałam pięknej mszy po norwesku Chór bardzo pięknie śpiewał, dzięki czemu choć przez godzinę mogłam poczuć prawdziwie wielkanocną atmosferę. Później - dzień potoczył zwyczajnym, normalnym rytmem...Pojechaliśmy z Andym na wycieczkę rowerową nad morze, zjedliśmy dobry obiad, pograliśmy w Scrabble. Generalnie to moja druga Wielkanoc za granicą i jednogłośnie stwierdzam, że jak Święta, to tylko w DOMU, z rodziną, w Polsce.
Dziś powróciliśmy do szarej rzeczywistości i wciąż babramy w naszym końskim gówienku Ale przynajmniej atmosfera w stajni jest spokojniejsza, bo szef wyjechał na zawody do Belgii. Uff
PS. Zapomniałam poprzednio dodać, że na zdjęciu jest 5-letni wałach holsztyński Contendro - mój ulubieniec.