Hej :)
Przepraszam, że zdjęcie takiej marnej jakości, ale robiłam na snapie, żeby potem wysłać chłopakowi hihi. Miałam tu nie wrzucać, ale trudno, yolo. Kupiłam sobie ładną bieliznę, koleżanka zrobiła mi paznokcie, ścięłam 15 cm włosów, zrobiłam ładną grzywkę. Jakoś tak od razu mi lepiej.
Mam bardzo trudny okres teraz. Abstrahując od tego, że jest po prostu LISTOPAD to ja przeżywam ciężkie chwile. Po pierwsze mam ten problem z jelitami, niby jest lepiej (uff), ale nadal nie tak, jak było wcześniej... codziennie ze sobą walczę, by wyjść z domu, wszystkie kolokwia piszę w 2 terminie, ciągle jestem na lekach uspokajających. Na szczęście został mi chyba tylko problem z głową, bo jelita w miarę się uspokoiły. Ale przez to mam straszne problemy na uczelni, bo narobiłam sobie tych nieobecności, ciężko to teraz odrabiać... piszę ciągle mnóstwo zaległych prac. Do tego zrezygnowałam chwilowo z pracy, by w weekendy odpoczywać i doprowadzać życie do ładu, a z tego powodu... nie mam pieniędzy :x Ciągle ogarniają mnie jakies stany lękowe, depresyjne... Nie opuszczają mnie myśli o chorobach, śmierci, wojnie... Mam kłopoty z zasypianiem, wieczory są najgorsze, wtedy strach mnie po prostu przytłacza. No i przede wszystkim, stało się coś mega dziwnego i strasznego. Dziewczyny, mam PROBLEM Z JEDZENIEM.
Naprawdę staram się być rozsądna w swoim dbaniu o zdrowe odżywianie i walce o nową sylwetkę. Nie daję się zwariować wadze czy centymetrom, odchudzam się już prawie rok. Co prawda z wagi spadło ponad 20 kg, ale nigdy nie cisnęłam jakoś, by szybciej, szybciej. Żadnych głodówek, kombinacji. Po prostu częste, nieduże posiłki, odstawienie świństw, tłuszczu, słodyczy, soli itp. Nie wiem, kiedy to się stało, ale dzieje się teraz. Zaczęłam czuć wstręt do jedzenia. Jest to dla mnie tak obce i specyficzne uczucie, że aż nie mogę w to uwierzyć. Jak całe życie nie potrafiłam zrozumieć anorektyczek, tak teraz dostrzegam, jakie to musi być potworne.
Próbuję zjeść rano cokolwiek, by połknąć leki. Myśl o czymkolwiek do zjedzenia napawa mnie obrzydzeniem i przerażeniem. Ale wiem, że muszę. Biorę kromkę razowego, smaruję masłem orzechowym, byle coś zjeść, im więcej kalorii tym lepiej. Odgryzam kawałek. Dżizas, jaki wielki... mam problem z gryzieniem... żuję i żuję i nie mogę przeżuć. Chodzę w kółko po kuchni i żuję, żuję, żuję. Czuję, że zaraz zwymiotuję... Uff, połknęłam. Wracam na chwilę do pokoju, potem z powrotem do kuchni i mam nadzieję, że na talerzu została mi co najwyżej połowa kromki... a tu się okazuje, że odgryzłam malutki kawałeczek i jeszcze tyle przede mną...
Generalnie rano nie ma niczego, na co miałabym ochotę. Najchętniej po prostu bym nie jadła. Codziennie przechodzę przez "piekło" wpychania w siebie czegokolwiek do połnięcia leków. Pogryzienie jednej kromki zajmuje mi od 10 do 15 min. Nie potrafię tego logicznie wyjaśnić.
Około 11 na uczelni robię się mocno głodna. Mama codziennie robi mi 2 lub 3 pyszne kanapki, z kiełkami, sałatą itp. Wyciągam jedną... odgryzam kawałek i znowu 10 minut żucia. Czuję głód, ale obrzydzenie do jedzenia jest silniejsze. Wiecie co? Gdyby nie ta dieta i moje postanowienie, by dobrze się odżywiać, zapewne nie jadłabym przez cały dzień niczego. Zjadam na raz maks 1/3 kanapki i czuję się niezamowicie pełna. Tę jedną kanapkę jem zazwyczaj jeszcze przez 2 kolejne przerwy.
Gdy wracam do domu koło 17, jem już normalnie obiad. Ciepły, dobry, zdrowy. Zupka, drugie, dużo warzyw, mięsko i jakieś węgle. Nagle świat wraca do normy. Mam apetyt i chęć do życia.
Mama zauważyła, że coś jest ze mną nie tak. Bo właściwie ja mogłabym nie jeść... i uwierzcie, mnie też to przeraża. Przez 21 lat mojego życia ani przez chwilę nie byłam w takim stanie. Nawet jako dziecko zawsze miałam apetyt, na wszystko dosłownie. A teraz otwieram lodówkę i... i zamykam, bo nic mnie z niej nie interesuje. Rodzice dwoją się i troją, robią moje ulubione potrawy. Nagle zauważyli, że coś jest nie tak i biorą pod uwagę moje preferencje. Niedzielny obiad już gotowany, a nie smażony. A ja tylko w siebie wpycham i na nic nie mam ochoty...
Nie wiem, czy to nerwy, czy ten problem z jelitami czy co właściwie... Czytałam o ortoreksji, ale to nie to. Moja mama twierdzi, że przesadzam z odchudzaniem. O, nagle nie jestem już grubą świnią, która musi szybko zrzucać kilogramy dla własnego zdrowia? Chodzi o to, że ja tego nie robię świadomie. To nie jest tak (jak ona naiwnie myśli) "ojejuu, jestem taka gruba, nie mogę tyle jeść, najlepiej jakbym nic nie jadła to schudnę!". Po prostu mam jakąś wewnętrzną blokadę przed jedzeniem, gula w gardle, ścisk w żołądku... nie wiem, jak to wyjaśnić.
Okej, kończę i idę oglądać Top Model :) Postaram się częściej pisać, bo powoli wszystko zdaje się normować! Buziaki :*