Po prostu kocham stokrotki. I kocham takie dni jak dziś, na kompletnym luzie. Najchętniej zostałabym tak cały dzień, no ale nie może być tak idealnie. Ostatnio niektórzy ludzie mnie męczą, nic na to nie poradzę, a przez dwa dni będę jeszcze musiała między nimi egzystować.
Mmm, 73 strony nowych ebooków które tylko czekają aż je przeczytam... W takim tempie nigdy nie wyjdę na zero jeśli chodzi o ich ilość na dysku. I w końcu dodali Dotyk Julii, nie mogę się doczekać aż zatopię w niej ząbki :D
Tak do tematu, jakiś miesiąc temu zaczęłam czytać "Trzy metry nad niebem". I pytam się, o co ten cały szum i zachwyt? Czyta się niezmiernie ciężko, główna bohaterka irytuje - typowa pusta, bogata, grzeczna dziewczynka z dobrego domu której jedynym problemem jest (o zgrozo!) nieznajomość łaciny. Cała historia oklepana do bólu - typowy naszprycowany bad boy wożący się wypicowanym motocyklem i idealna i piękna (a tak naprawdę mdła do bólu) grzeczna dziewczynka. On mięknie pod jej wpływem, ona zaczyna poznawać inne życie. Jedyny plus to zakończenie, przynajmniej nie jest schematyczne (nie, nie dotrwałam do końca - przeczytałam recenzje), ale do niego zostało mi jeszcze 200 stron A4, a w tym tempie dobrnę tam za pół roku. Czy naprawdę nastolatki potrzebują takich romansideł, przy których część ludzi rzyga tęczą i przerwca oczami? Nie o takie książki walczyliśmy!
A może po prostu minął mi okres czytania i zachwycania się takimi książkami i beznadziejnymi historiami. Wolę poczytać Grę o Tron, Siewcę Wiatru albo dobry kryminał niż przez dziesięć stron przeżywać razem z bohaterką, jaki to ten czy tamten umięśniony. Podziękuję. I pójdę lepiej rysować tego wilka dla Agniesi, póki jeszcze mam czas.
Aż się chce obejrzeć Hobbita, mmm...