Zdjęcie: 31.12.10, by meh.
Sylwestrowa noc <3.
Kocham melange. Kocham %. Kocham legalizacje. Nie ważne czy zielone, czy białe ;3. Hahahaha. Nie spałam całej noooocy. I nie śpie teraz, zaraz i tak będę gdzieś szła znając życie.
Ehmmm... To zaczynamy:
Styczeń, luty, marzec, kwiecień '10 - w sumie, nie było nic ciekawego. W chuj nauki. I rozkminanie Neighbour. Testy. On.
Maj '10 - olanie Go. Poznanie Neighboura. Zauroczenie w nim, następnie zajebiste rozczarowanie, zetknięcie się ze ścianą rzeczywistości.
Czerwiec, lipiec, sierpień '10 - odwyk Neighbourdowy. Stwierdzenie, że nie potrzebuję faceta. Ze bez faceta mi dobrze. Sierpień - spotkanie z Nim.
Wrzesień '10 - nowe LO. Nowa klasa. On. Pierwsze tygodnie zajebiste, następnie się wszytko rozleciało. I wszystko było takie pierwsze we wrześniu...
Październik '10 - Zjebanie się klasy. Próbowanie naprawienia tego co się rozleciało, walka o "swoje". Nadzieje. Depresja. Chęć mordu.
Listopad '10 - Spotkanie z Nim. "Naprawienie". UK. 14.11.10 oficjalnie. Końcówką zaczęło się pierdolić.
Grudzień '10 - Początek chujowy. Końcówka - dosłownie! - ZAJEBISTA <3.
Tak wygląda podsumowanie mojego 2010. Nie wiem jaki chcę, żeby 2011 był. Nie chcę, żeby był lepszy. Bo zawsze jest lepiej i gorzej.
Moje postanowienia noworoczne? Te do zrealizowania najbardziej: zapuszczenie włosów do pasa (zobaczymy co z tego wyjdzie).
Następnie zdanie 1 klasy LO.
I nie wiem co jeszcze. Się zobaczy, wole sobie tak nie obiecywać, a później żeby nici z tego były...
To bambusy...
HAPPY NEW YEAR! <3 ;***