nie daję rady ze szkołą. mam do dupy sytuacje, że np brakuje mi po 1.5% do lepszej oceny, a we wtorek zebranie.
tylko z fizyki (40%) i matmy (35%) mam hujnie..
odchudzam się a raczej próbuje od tygodnia. schudłam kilogram!
wczoraj i przedwczoraj z okazji moich nawrotów choroby wcisnęli mi obiad. ale ryż, także spoko.
w sumie zauważyłam, że od poniedziałki do czwartku jadłam np. kanapkę na śniadanie, a szkole byłam tak zalatana, że nie jadłam, latałam tylko z termicznym kubkiem od starbaksa z moimi herbatkami. chce być chuda za wszelką cenę. zamknęli duet, ubolewam nad tym. ale dziś w domu zjadłam jaka dwa na śniadanie - standard. w szkole herbatka, sewendejs i półtora pizzerki. ; / i jeszcze kanapka z serem o 15. mama mi kupiła dobry, ciemny chleb. nie pamiętam nazwy, ale jest pyszny. tego, że się odchudzam, nie akceptuje..
łapię się już na tym, że nie czuję potrzeby jedzenia. nawet wieczorem. jem w sumie z przyzwyczajenia, ale nie jestem głodna.
mam zapierdziel do 18 czerwca, poprawiam wszystko, żeby nadrobić te brakujące kilka %. jestem tak zalatana, że zapominam jeść.
JAK WAM IDZIE ? <3
jutro będę spać do 12, wypiję herbetkę zjem kanapkę i biorę się za naukę. chce.
ja uważam, że nic nie widać, ale marta twierdzi, że jestem chudzielcem, co jest nieprawdą.
co prawda spodnie zaczynają mi spadać z tyłka, bo kupiłam je na necie w berszce.
i ostatnio były za małe a teraz mam luzu fchuj. cieszę się max.
ale chcę jeszcze, żeby były tak luźne żeby nie było dziurek w pasku.
niech spadają w dół razem z moją wagą.
wiecie, że gdy tu jestem i gdy widzę te wszytskie wpisy staję się mocniejsza psychnicznie i mówię sobie, że wytrwam, że dam radę, że schudnę.
25 czerwca na wadze ma być 55 kg. na razie nie wymagam od siebie za dużo.