Kiedy wiatr porywa wspomnienia, kropla deszczu spływa beztrosko po policzku, oddalasz się myśląc o przeszłości...
Kiedy spotykasz na swej drodze osobę, która daje ukojenie samotności i kiedy jest przy Tobie blisko - ciepła, marząca, naturalna i wydawałoby się, że szczera, odpływasz...tracisz rozum, Twe serce góruje nad umysłem, uczucia doznają bezlitosnego dysonansu, a ciało...ciało przestaje czuć jakikolwiek ból. Zawsze najgorsza w takich sytuacjach jest strata pewności siebie, że może, podkreślam "może" być dobrze, a Ty pamiętając wcześniejsze rozczarowania, tracisz zaufanie...być może, którego nigdy nie było, aczkolwiek ta osoba dała Ci taką swobodę wyrażania siebie, że to "zaufanie" stało się czymś prawie naturalnym i oczywistym.
Najgorzej jest jednak gdy coś w Tobie pęka...zaczynasz sam nakręcać chorą psychozę, boisz się rozczarowania i uważasz, że na sto procent ono przyjdzie. Zamykasz się w sobie, rozmyślasz czy nie prostszym sposobem byłoby wycofanie się z tej bliskości, spotkań, możliwości bycia szczęśliwym.
Ale wiesz co jest najgorsze? Bezsilność w takich sytuacjach. To jest jak stanie na krawędzi, do dołu 3-kilometrowa przepaść, a Ty nie wiesz co zrobić...Tak, wiem. Każdy związek to początek czegoś nowego. Jest jak na nowo rozpalony papieros. Na początku czujesz tylko smak, bierzesz kolejne buchy, nikotyna dociera do układu krwionośnego, a gdy jesteś już przy samiutkim końcu, przy filtrze, wiesz już o nim wszystko. No ale jeśli paliło się coś podobnego już wcześniej? Jeżeli Malboro zaczyna przypominać Ci smak Jin Linga z Rynku Bałuckiego? Co wtedy? Odgasić? Wyrzucić i nigdy więcej nie próbować? Czy może jednak odpalić kolejnego, spalić całą paczkę i przetwarzać, poznawać, doszukiwać się czegoś nowego... oczywiście pozytywnego, bo kwas już znasz...
Kolejne ważne pytanie czy wchodząc powoli po schodach na górę, w pewnym momencie się nie potkniesz? A w razie potknięcia? Czy na pewno druga osoba poda Ci rękę i pomoże wejść na kolejne stopnie? Czy też może zepchnie Cię ze schodów, rzuci dodatkowo wielki głaz i pofatyguje się, żeby Cię dobić jak spadniesz już na samo dno? Bezlitośnie Cię zabije, zniszczy uczucia, zdegraduje do szeregowego magię związku...po prostu po raz kolejny Cię zrani.
Za każdym razem zastanawiam się czy w miłość wpisane jest cierpienie. Czy człowiek nie może być po prostu sczęśliwy? Jak bardzo nasze oczy są zaślepione? Czego potrzeba do pełnego zaufania? Czy po bólu i cierpieniu nie może w końcu przyjść szczęście? Ale takie prawdziwe najprawdziwsze...? I czy po prawdziwym huraganie myśli może nadejść prawdziwa, jedyna w swoim rodzaju, bezszelestna cisza...