Tango.
I kolejny obóz STMiT za nami. Choć tym razem atmosfera nie do końca taka jak to sobie wymarzyłam, to dziękuję. Wnioski są trzy.
1. Ludzie się zmieniają.
2. Z kimkolwiek by się nie przebywało, to na dłuższą metę staje się to męczące.
3. Potrzebujemy od siebie odpocząć.
Cóż ja jeszcze mogę napisać? Była magia, dwa jełopy, które kupiły psa i dużo owoców. Oprócz tego "zaklepiaszczy w papę węża" film, nakręcony jedynie do połowy. Setki kontuzji i ja w roli czołowego obozowego paralityka. Rock'n'roll. I tango. A oprócz tego dużo soku pomarańczowego bez cukru. Za sprawą Grzegorza fruwanie pod sufitem i trochę niżej. A do tego wszystkiego Tucki zapiekane dezodorantem. I wiele, wiele więcej.
Pora przestawić się na normalny tryb. Czyli koniec z rozgrzewkami o 7.30, rosołem po północy i pleśnią w kubkach. Przez najblizsze pół roku musze pożegnać się ze śpiewaniem do golarki i wypędzaniem Piotrka z pokoju za pomoca sprayu na komary i inne owady latające.
Czas na wysypianie się, zdrowe jedzenie i udawanie normalnej. No cóż. Czasami trzeba się poświęcić dla dobra ogółu.
P.S. Te prezenty na naszej-klasie mnie dobijają.