Karniaczek się bawi w Warszawce, a ja patrzę na płaczące niebo - czyli harmonia
Deszcz. Niby dobrze. Niby spokój i chwila na zastanowienie. Szkoda tylko, że chęci na jakiekolwiek spędzenie czasu w kreatywny sposób też nie ma. Gniję przed komputerem. Karmię się serialami, takie smutne... Książnica za daleko, parasolka w bc, autobusy nie te. Pozostaje spacer w deszczu po stertę książek, klimat idealny by stać się trochę lepszym człowiekiem.
Problem tkwi w tym, że gdy już próbujemy zrobić coś innego, wybrnąć z tego marazmu i pochłaniającej codzienności, nie otrzymujemy oczekiwanych efektów. Tydzień pomyłek. A miało być normalnie? Nie rozumiem fenomenu 6 kwietnia, kiedy to wszystko się zmieniło. WSZYSTKO. I można wmawiać sobie, że wcale tak nie było, że zwalamy na to winę. Jaka jest prawda? Podobno leży po środku, leży tam, gdzie leży. Jaki jest wniosek? Czy to ma jakiś sens? Nie ma. Ale przynajmniej jest zabawnie - momentami - gdy nie jest przerażająco, zagadkowo i ciężko. Coraz bardziej chce się uciekać z miejsca, w którym się znajduje. Uciec teraz, by za chwilę wpaść w sidła kolejnych zawiłości. Tych jest zawsze pełno. A nawet, gdy wydaje się, że jest spokojnie, że może być spokojnie... Nie będzie, z prostej przyczyny. Człowiek to istota, która sama szuka problemów i wprowadza chaos.