Kolejny dzień z serii "przed wyjazdem".
Wymiary podręcznego w Wizzairze są barbarzyńsko za małe, tak więc oczywiście nie wiem, jak mam wziąć ze sobą wszystko co chcę/muszę. Jestem dramatycznie spłukana (nie byłabym, gdyby francuskie urzędasy trochę się ogarnęły z gubieniem dokumentów. kolejna pielgrzymka do siedziby Cafu, żeby dostarczyć im po raz drugi odpis aktu urodzenia. giń, francuska administracjo, giń!) i skazana na samotną podróż z Barcelony do Perpignan od 23:30 do 02:00. Środek nocy w Perpi- nic fajnego, oby Araby spały. Siedzę w jadalni i korzystam z okazji, że w domu pojawiła się porządna angielska herbata (w każdym razie nie Saga! chociaż muszę powiedzieć, że był taki dzień w Perpi, w którym Ada dostała paczkę-zapomogę żywnościową z Polski właśnie z Sagą w środku. I szczerze mówiąc byłam bliska całowania ziemi ze szczęścia. Ja, która od najmłodszych lat sprzeciwiam się jej kupowaniu. Nostalgia jest zła.) i otwarłam nawet folder z romanistyką, żeby coś poogarniać, skoro już nic dziś ciekawego nie mam do roboty (nareszcie!). Zamiast pisać wypracowanie na francuski, które męczę już kilka tygodni, myślę sobie, że jestem znowu całkiem świadoma, że kolejny już raz zawierzam swe cenne życie ślepemu losowi. I kolejny raz wcale mnie to nie martwi. Niech dzieje się historia! Byle to była historia z happy endem. Ale zanim- sesja w Perpi, sesja tu. Niby pitu pitu o erasmusowych egzaminach, ale gdybym nie musiała zdawać egzaminu z historii języka i greki, byłabym troszeczkę szczęśliwsza. Nie moja wina, że lubię się zajmować rzeczami, których robić nie muszę. A na koniec cóż powiedzieć: dobrej nocy!
http://www.youtube.com/watch?v=f8sp9ykxflQ
co Francuzi, to Francuzi! <3