Przez chwilę tępo wpatrywała się w broczącą krwią ranę. Wiśniowe strugi płynęły wzdłuż ramienia ku łokciowi. Resztkami sił nachyliła się i koniuszkiem języka dotknęła kropli zbierającej się by upaść. Miała słodkawy posmak.
Dłonie niemal mimowolnie zacisnęły się w pięść, jakby chciały powstrzymać nagły napływ ekstazy, wywołujący drżenie.
Idealnie skomponowane w swej barwie kanaliki krwi wydawały cudowny zapach. Nęcącą woń wolności i metaforycznej mocy idącej w parze ze słabnącymi kończynami.
Obraz stawał się krystaliczny, by zaraz przypomnieć taflę wody kryjącą swe najgłębsze tajemnice. Zmysł wzroku odmawiał posłuszeństwa zmuszając rozum, aby ten patrzył swymi oczami.
Powieki opadały, jeszcze momentami podrygując. Wreszcie opuściły się zabierając ze sobą światło. Ciemność ogarnęła wszystko, przysłaniając swym majestatem dzień. Ubrana była w czarny płaszcz.
Wtem znów go zobaczyła. Na wyciągnięcie ręki był rzeczywisty. Piękny, wyjęty wprost ze snów. Lubieżny uśmiech pojawił się na jego twarzy. Rozszerzone kąciki ust uwidaczniały dołki wokół nozdrzy. I spojrzenie przenikające duszę.
Uderzająca o powierzchnię podłogi stal noża wydała głuchy podźwięk, jakby zrodzony w męczarniach. Dłonie- wilgotne od krwi i potu- powoli zwalniały uścisk.
Podszedł o krok bliżej. Jawił się niczym anioł. Spoglądał na nią podniesionymi spode opuszczonej głowy oczami. Wydawał się nieobecny ciałem, swym materialnym ja. Ale czuła jego oddech na swych piersiach. Gorzki i władczy.
Wiśniowy płyn opuszczał ją z sekundy na sekundę. Serce łomotało, jak opętane. Czuła to w tętnie uderzającym młotem w delikatne skronie.
Złożył czuły pocałunek na jej ustach. Objął ramieniem, uśmierzając ból.
Umysł jednak nie pozwalał zapomnieć o cierpieniu. Każda cząstka wołała błagalnym głosem o śmierć na przekór pragnieniu życia i tak stłumionego łzami rozstania.
Chciała śmierci. Ta chęć prowadziła ją po omacku do celu przeraźliwej podróży. Pojedyncze słowa tlące się w zakamarkach świadomości rozbijały się o nieprzebrane fale ginącej krwi.
Szeptał miłość do jej uszu. Wspominał czasy dawne, obrazy pokryte kurzem tęsknoty. Każdą, bez wyjątku, chwilę rozprawiał, jakby w swym pięknie był wszechwiedzącym bogiem.
Jak w alkoholowym uniesieniu ześliznęła się z miękkiego materiału materaca. Bezwładny szkielet opływał w wiśniowej konsystencji.
Jej usta wyczuwały dotyk aksamitnych palców księcia śmierci.
Ars moriendi.
Rozkosz uchodzącego ducha przeplatała się z katuszami umierającego człowieczeństwa. Uśmiech przemieniający się w kwaśny grymas. Krew szukająca ujścia. Niepokój łączący się z szalbierczym opanowaniem godnym powagi.
Uniósł ją na rękach, prowadząc przez wieczny las dusz. Głowa jej spoczywała beznamiętnie na boku, kołysząc się, co krok księcia. Mgła spowijała gęstwinę. Pnie drzew milczały. Wszystek natury nie wypowiadał li tylko słowa, lecz obserwując ruchy tych dwojga. Chłód dał o sobie znać pojawiając się zroszonym na jej poliku. On- nieskazitelnie piękny, o niezmąconej wrażeniami twarzy. Ona- blada i krucha w zwierciadle strachu.
Zbita z mahoniowych desek skrzynia przywodziła na myśl trumnę. Spoczywała na środku polany okraszonej La flores de Muerte. Skrzynia wewnątrz wyłożona byłą niczym. Ułożył dziewczynę wzdłuż zbitego drewna, inkrustując swój gest cichym westchnieniem.
Leżała ze złączonymi dłońmi, spoglądając zamkniętymi oczami w szare niebo. Kłębiące się chmury, ociężałe w swej postaci zwiastowały deszcz.
Danse macabre.
SQNX