Po weekendowej rozpaczy wróciłam do życia jak gdyby nigdy nic. Ten tydzień jest i będzie aktywny, ale wydaje się miły. Udało mi się zasnąć dwa razy. Wczoraj rozebrałam choinki i wyniosłam wszystkie świąteczne dyrdymały, w zamian przyniosłam sobie ze strychu gitarę. Wieczór spędziłam na śpiewaniu, trochę na szukaniu chwytów i nut. Mam już większy spokój w głowie.
Po piątkowych naleśnikach i bananowej kawie z McDonald's byłam pewna, że już nigdy w życiu nie zjem niczego słodkiego. Od tamtej pory jestem już po ciastku z jagodami, czekoladkach Lindt, Toffifee, pączku, żelkach wegańskich znalezionych w środku nocy u Kacpra w pokoju i ptasim mleczku u babci. Przede mną jeszcze lizak Hello Kitty i chyba pora się ogarnąć. Kiedy jem słodycze, ignoruję normalne posiłki. A już tak dobrze było.
Mała P. zainspirowała mnie z powrotem do czytania, planuję zaparzyć sobie rumianek i ukryć się z książką przed światem. Warto wykorzystać wieczory, w czasie których nie pracuję, na coś mądrego. Zbliża mi się bardzo duże zlecenie. Lepiej odpocząć na zapas. I trochę tęsknię za poligonem. Uśmiechnęłam się w tym momencie. Fajnie było być freakiem żołnierskim. Przemyślę to, gdy zrobi się cieplej.