właściwie nie ma żadnych głębszych przemyśleń poza tym, że sobota zleciała na odsypianiu, a do zrobienia wcale nie jest tak mało. nadal nie potrafię zmusić siebie samej do regularności i nawet, jeśli zabierałam się do rysunku już od wtorku, i tak jeszcze nic nie narysowałam. a pudełko po zapałkach czeka. może dziś wieczorem, bo za elaborat z chemii nie ma się chyba co zabierać. książkę może poczytam, chciałam skończyć w ten weekend. jest całkiem nieźle, zaraz zjem kolację i powinno być już w ogóle w porządku.
mam przemyślenia! wczorajsze wnioski i rozumowania, ale... nie chce mi się. wypalam płytki z muzyką, bo znów zapomniałam pendrive z internatu wziąć. poza tym nie mogę doczekać się już kolacji, zaczęłam się ślinić jak mój kot, kiedy go głaszczę. właściwie, to jogurt i nektarynka od rana, kakao i herbata. zastanawia się nad czymś usilnie, przebiega wzrokiem od lewej - od książek - do prawej, ale tam wzrok mój sięga jedynie końca okna. nad czym tak myśli? chyba tylko udaje, że myśli. teraz też - czuje jedynie, że zimno w stopy i słucha Foreigner. głaszcze się po głowie i ziewa potężnie. nie mieszczą mi się książki w pokoju, chciałabym mieć taaaaaaaki wielki regał. albo po prostu muszę wypieprzyć książki, które czytałam pięć lat temu. ale dokąd, na strych? szkoda trochu.
kurcza, przydałby się jakiś dobry układ okresowy, ale nie chce mi się szukać w internecie. zresztą, wiele rzeczy mi się nie chce.
kapelusz! dawno go nie miałam na sobie, jakieś dziesięć miesięcy może już być. szkoda, może warto go wrócić do łask? i musi sobie kupić buty, aaaa! martensy to sprawa ciągle do przemyślenia, ale nie wydaje mi się to być takim dobrym pomysłem, jakim wydawało się być jeszcze tydzień lub dwa temu. ale co innego, no? ja wolę klasykę, ogólnie przyjęte formy, a trampków, trampek, nie wiem, nie będę nosiła zimą. i pilotkę znaleźć! można już właściwie szukać, powoli. i trzeba przeczytać te wszystkie książki, które na mnie czekają. jakieś dziesięć. jasna cholera. brać się do roboty i wykorzystywać wolny czas, a nie łazić i słuchać Boba Marleya, dając upust myślom i ciesząc się słonkiem.
ach, wiem, co ostatnio zauważyłam! i to wcale nie jest dobry wniosek - czytając wpisy sprzed czterech, pięciu miesięcy, czytam o rzeczach, o których piszę również teraz. obracam się wokół tej samej problematyki, której nie rozwiązuję, ani nie szukam niczego nowego. coś trzeba z tym zrobić, poszerzyć horyzonty.
jeeeeeeść!