z odwiecznie-przezajebistej słodowej.
gdybym chciala napisac, co siedzi mi teraz w glowie, musialabym sie mocno w sobie zebrac, a tego nie zrobie, gdyz moja ciocia upoiła mnie wiśniówką, i na nic zdaly sie protesty mojej mamy, ze "maturzystom nie wypada".
ostatnie dni przyniosly mi jakies dziwne lekkie odstresowanie, przegladnelam sobie ewentualne uczelnie i nawet juz mnie nie przeraza tak wizja biotechnologii na pwr w razieW. matura za tydzien i jak pomysle, ze 15.05 bedzie juz po prawie wszystkim, to naprawde jest pieknie. w tej kwesti osiagnelam mniej wiecej oczekiwany brak paniki.
gorzej jesli mam sie odniesc do innej czesci mojego zycia, tej mniej zwiazanej z nauka, a nawet w ogole. nie wiem, co sie dzieje, nie wiem co robic, nie wiem dlaczego, po co, jak i w ogole. jednym slowem jest 'chujnia'. moje ulubione wyjscie z sytuacji typu. let it be, chyba sie tym razem nie sprawdzi. 'things happen' jak to tez mowia.
nie mam glowy do tego. juz nie chce mi sie myslec, bo G mowi, ze zawsze mysle za duzo, wiec teraz nie robie tego w ogole. dobrze, przynajmniej jeszcze nie popadlam tzw. dolek emocjonalny. i dlatego tez jutro pójde na basen i moze znowu ten smieszny chlopak bedzie chcial sie ze mna scigac. a potem pojde sobie na kawe i wroce do domu do megaatrakcyjnej lektury zeszytow z polskiego. a potem znowu 'nie pomysle'.
rehab. dobre slowo dla mnie. moze powinnam w koncu przestac. nie umiem. nie chce?
chciałabym, zeby bylo inaczej. tak, jak chcialabym, zeby bylo.. . wlasnie tak.