jakieś zaryczane oko. do łezki łezka a będę tereska czy jak tam to leciało.
muszę przyznać, że zauważyłam w sobie dużą zmianę. czy życie musi dać nieźle w dupę żeby zauważyć i docenić pewne rzeczy? z każdą kolejną dobą spędzoną tu, w szpitalnej sali, zaczynam tęsknić za codziennością. zasraną codziennością, której zawsze mam dosyć. tą codzienością, co demotywuje na każdym kroku i sprawia, że szukamy spraw dzięki którym możemy odlecieć, wyoutować w inny świat tudzież po prostu o niej zapomnieć. teraz tęsknie za tą parszywą szkołą, sprawdzianami, obowiązkami. za rodzicami, którzy skutecznie próbują zatruć nam tyłek błahymi sprawami. za darciem mordy wrednej siostry. i nade wszystko za tym chrapiącym śmierdziuchem, co mi pierdzi, gluci i przygniata grubym cielskiem. co prawda na samotność nie moge tu narzekać, ale tęksnota za swoim pozostaje wielka, nieskończona. modlę się tylko żebym święta mogła spędzić w domu. już wariuję, nia mam siły. co prawda chyba bardziej jestem zmarnowana psychicznie, ale fizycznie też jest tragicznie. zrymowało mi się. po dwóch miesiącach antybiotykoterapii moje żyły odmawiają posłuszeńswa, tak jak z resztą cały organizm. mdleję, słabnę, w głowie mi wiruje, jeszcze mi te żylska szwankują przez kroplówki. o uchu nie wspomnę. w dniu dzisiejszym nabrało koloru iście bordowego, oczojebnego fioletu i odcieni krwistej czerwieni. owa niespotykana paleta barw wywołuje nawet zniesmaczenie na twarzach już nie tylko stażystów i studentów obserwujących badanie, ale nawet u lekarzy. chyba będą musieli mój przypadek gdzieś uwiecznić jak już się z tym uporają, bowiem jest on niespotykany, nawet profesorowie załamują ręce. dlaczego właśnie ja ? widoczne tak miało być.
bóg zapłać dzieciom, które chociaż podjęły się przeczytania tych wypocin.
ps z całego serca zazdroszcze wam normalnego życia i szkoły.