wracając chciałabym wrócić do czegoś swojego i bliskiego. po prostu paść na mordkę, wiedząc, że jest ktoś obok komu mogłabym to wszystko opowiedzieć.
wiem za to, że jeśli chcę to mogę. chociaż właściwie to zawsze to wiedziałam.
zrobiłam masę rzeczy, których bym nie zrobiła wcześniej. od próby dostania się na zagraniczny staż, przez poznanie i przegadanie podróży z trzema kompletnie nieznajomymi mi facetami, wwalenie się na domówkę z totalnie nieznanymi mi ludźmi na ekhm... wypizdowiu, skręcanie tego i owego, kończąc na parkietowym szaleństwie w Sopocie (oi, i ten komplement, że podobno umiem tańczyć :D), które mi przerwano :(. do tego masa innych drobiazgów. zaczęłam odczuwać dziką radość z tego, że robię na przekór temu jak bym normalnie zrobiła.
brakuje jedynie tego elementu spokoju, przecież szaleństwo nie może trwać wiecznie. a póki co spróbujemy tak zapchać pustkę.
bilans weekendu? pocztówka z giżycka, niebieska męska kurtka, posiniaczone łapy dzięki parkietowym współtowarzyszom, masa fotek i... pustka w portfelu :) ups, przegłam :)