W głowie mam wszystko, istne szaleństwo myśli. Zbyt dużo się pozmieniało, zbyt dużo straciłam.
I jak tutaj głowić się nad kryzysami i dylematami Kochanowskiego czy Makbeta, skoro ja sama mam o wiele gorsze?
Jak tutaj skupić się na jakiś marnych funkcjach i prędkościach jakichś-tam pociągów, skoro moje wszelkie 'funkcje' życiowe rozpaczliwie błagają o reanimację ;x?
I cóż z tego, że mam tyle taktu, co lawina i tyle egocentryzmu, co tornado?
Ja też potrzebuję rozmowy i trochę zrozumienia.
Jak to jest, jak zawodzi Cię człowek, który do niedawna był Twoim przyjacielem?
Czy z przyjaźni można wyrosnąć?
Kiedyś się o to nie bałam, a teraz? Też, ale tylko dlatego, że wiem, że a i owszem - można.
I tak, poczułam się jak pierdoła. W dodatku totalnie olana pierdoła. I tu okazuje się, że nie tylko miłość łamie serca :). Fajne uczucie myśleć, że prawdopodobnie zaraz umrzesz, chociaż Twoja nauczycielka biologii twierdzi, że fizjologiczną niemożliwością jest umrzeć z powodu złamanego serca. A ja jednak wiem swoje. Trudno, żal tych paru lat. Chociaż w sumie, może nie? Brakuje mi tego od X czasu, piszę sobie tu teraz w przypływie weny i w stanie lekkiego osamotnienia. Do tego moda na randki w parku, wsród żółtych i pomarańczowych liści już minęła i zostały jedynie głupie, zimowe wieczory z herbatą, pod kocem i z książką obowiązkowo o miłości - w końcu trzeba jakoś uzupełniać niedobory w uczuciach. A w miłości? Brakuje mi tych wieczorów, tych rozmów do drugiej i tego, jak płakałam ze śmiechu. Potrzebuję Twojego głosu, żeby nie było już tej ciszy, brakuje mi Ciebie.
Eghhhhh...
Kurwa, kupcie mi na urodziny karnet do psychiatry.