


2015/05/18
|
||||||||||||
![]()
|
||||||||||||
![]() ![]()
Kategoria:
ważności
|
|
|||||||||||
był czujny, wiedział, jakich pytań lepiej nie zadawać, kiedy milczeć, kiedy dotykać, kiedy być i kiedy zniknąć, on to wiedział lepiej ode mnie, och, przy nim byłam pewna, że nie usłyszę czegoś w rodzaju "czy tak jest dobrze? powiedz, tak? czy może inaczej?", że nie usłyszę potem "no i jak było?" albo co gorsza "ilu ich miałaś przede mną?", że nie zacznie mnie nagabywać, że będzie w takim stopniu, żebym czuła go przy sobie i jednocześnie do niego tęskniła; on po prostu był czujny, tak, to najlepsze słowo. czujny w taki czuły sposób.
nigdy nie ośmieliłbym się powiedzieć Jej prosto w oczy, że jest chora. zostawiłem to przypadkowi: wypis ze szpitala, diagnoza i lekarstwa były na wierzchu szuflady; w każdej chwili mogła się na nie natknąć.
nigdy nie znalazłam w sobie dość odwagi, żeby Mu dowieść, że oboje nie żyjemy. wiedziałam, gdzie są fotografie z naszych pogrzebów; wystarczyło, żeby poszperał trochę w szufladach.
wałęsając się po nocy w poszukiwaniu rozmów mocniej czuję uzależnienie od bodźców. od zawsze problematycznym był dla mnie wybór ulubionej książkowej pozycji, niezależnie, jak obszernie powiększałam i zmniejszałam zamiennie obszar takowych, samą tematykę, narodowość autora czy fakt, jak wiele za życia miał kochanek, czy jak bardzo trwając w teraźniejszości jego życie jest nużąco nieprzyjemne w stopniu porównalnym do mojego. czasem mam wrażenie, że jeśli dana książka jest przykra wystarczająco, żeby wzbudzić we mnie te akurat ochłapy człowieczeństwa, przez które po samym przeczytaniu zawijam się w kokony własnych łez wylanych, automatycznie jestem skora oddać jej serce, duszę i resztki masła do ciała o piernikowym zapachu. też mechanizm ten zwiastuje pewną szufladę, która w niebywale krótkim okresie otwiera się, żeby kolejno z impetem władować w nią samą mnie, a przy tym nie jest nam już po drodze, bo nie po to stwarzam te kolejne, najobszerniejsze, żeby przepełniać nimi ludzi populistycznych, bogobojnych czy innych pseudorewolucjonistów, żeby samej dusić się w jakkolwiek mniejszej, mniej ciekawej dodam. jednak po wielu skrupulatnych analizach (kłamię, wpadłam na tę myśl dokładnie piętnaście minut temu) doszłam do wniosku, że określanie książki jakiejkolwiek swoją ulubioną, faworyzując ją nad resztą wcale niegorszych, to niedocenienie, a nawet docenienie nadto. przed piętnastoma minutami brzmiało to sensowniej, kajam się, ale metodami prób i błędów, powielaniem wcześniej określonych zachowań i powtarzaniem wcześniej wypowiedzianych myśli, mam pewność, że w ten sam sposób, w który do książki się dojrzewa, można do niej przekwitnąć. o ile mam przekonanie równie intensywnie, że Gnój, Senność czy Zrób mi jakąś krzywdę miejsce w moim sercu utrzymywać będą zawsze i wcale niemalejące, to jedynie z tytułu bycia ofiarą własnej sentymentalności, bo przecież nie będę czytając raz milionowy o homoseksualiście Adamie dochodzić wielokrotnie w trakcie wieku przedemerytalnego, ja go nawet nie dożyję. gdy raz któryś przed kilkoma dniami postanowiłam umówić się z Widmokrągiem, choć nie miałam większych nadziei, że owe spotkanie zakończy się zawiłością sercową czy innym chorobo-szczęśliwym stanem, ostatecznie pozostawiło mnie w skołowaniu dość szczodrym, a skołowania i dezorientacji nienawidzę najmocniej. o ile, zakładając, przeciętny Kowalski wierzyłby w przeznaczenie, ja wierzę w konsekwencje, bo to nie przeznaczenie wpisane w Twoją karmę, tylko konsekwencje pozbawione ogólnie większego znaczenia, adekwatność sytuacji, miejsca, towarzystwa, zbieg okoliczności przesłuchanej wcześniej, starej piosenki Toma Odella (acz nadal przewspaniałej, popatrzcie ) czy zjedzony, źle wysmażony burger w knajpce na najgorszej dzielnicy Twojego prawie-miasta, tylko one sprawiają, że sięgając po wcześniej ocenioną negatywnie książkę, uświadamiasz sobie, że nie oceniłeś jej błędnie, po prostu jeszcze nie byłeś w stanie utożsamić jej wystarczająco, bo nie sposób dostosować drogi w kierunku, z którym nijak miewałeś styczność do tej pory, też z wyżej wymienionych powódek ktoś w Centrum Handlowym, stojący akurat przy Tobie, ma ten sam dzwonek w telefonie, spotykasz w autobusie ćpuna, któremu nie możesz współczuć, bo zbyt mocno pochłania Cię rozmyślanie czy okropności, które spotkały go w życiu wypchały go na mielizny, w których tkwi, czy po prostu jest skończonym, pierdolonym imbecylem w dresie, też dlatego gdy słyszysz, że schudłaś jest Ci przykro, bo zdajesz sobie sprawę, że to jedynie ze stresu, którym karmisz się przez ostatnie miesiące. nietrafność przykładów, którymi popieram własne myśli szczytuje zbyt wysoko, bo tak naprawdę najmniej o samą książkę, którą rozpoczęłam i zapewne zakończę tutaj chodzi, bardziej o to, że znów nie zauważyłam, kiedy przyszła wiosna, a zauważam niemal każdy odruch, każdą pręgę, nie mówiąc o tych na ciele czy co skrywa spojrzenie każdej z otaczających mnie osób, wertuję wszystkich jakby byli kolejnymi stronami powieści, którą zapisuję na przemoczonych kawą i przypalonych tanimi papierosami stronach, jestem chodzącą analizują ludzkich zachowań, interakcji i przemyśleń, a nawet nie mogę nikomu tego przybliżyć, bo w głębi sama sobie trzymam kciuki, żebym we wszystkim tak ogromnie się myliła. jednocześnie każde z wymienionych niesamowicie trudno mi zrozumieć, wyjaśnić, słownie wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje czy dlaczego Widmokrąg skradł każdą część mnie akurat w tym momencie, a nie przed kilku laty, gdy mocniej go potrzebowałam. wyciągam zbyt wiele wniosków, a zbyt mało daję od siebie i prawdopodobnie to chciałam przekazać, dopóki nie zmienię zdania. dojrzałam do patrzenia na drugiego człowieka ponad schematy, które wcześniej mnie oblepiały, przekwitłam do patrzenia na ludzi w aspekcie ich człowieczeństwa, bo jeśli wszystko, co do tej pory wywnioskowałam, zdołałam zlepić w jedną, nieregularną i klejącą się papkę czegokolwiek, jeśli to są wzorce, które jako jedyne potrafią zbudować fundamenty człowieczeństwa, którym nie muszę brzydzić, to ja ich nie chcę. nie chcę cierpienia i kolejnych małych-większych tragedii, żeby ktoś był w stanie spojrzeć mi w oczy z samą dobrocią, a nie jak dotąd przepełnionymi jadem. myślę i sama łamię tym sobie serce.
ale to dlatego, że w obliczu braku nieporozumień i trudności, stwarzamy sobie samodzielnie kolejne i coraz intensywniej zawiłe, coby nam absolutnie łatwiej nie było, bo jeszcze pomyślimy, że jest ładnie. w piątek moje dziecko wyjeżdża na Zieloną Szkołę, a ja nie potrafię wyobrazić sobie jej braku przez całe dwa tygodnie. jeśli nie oszaleję, odezwę się niebawem. i tak bardziej nieregularna nie mogłabym się stać, niż jestem.