oto mój lasek koło szkoły. zasypany. cały.
jak cała Łódź!
Zimno jak cholera, Śnieżyce- wiatr taki, że łeb chce urwać.
W szkole jeden temat: ile kto wczoraj wracał do domu.
3h, 7h, 4h...
niektórzy w ogóle z tego domu nie wyszli.
A my z Madzią niecałą godzinkę, tyle, że później jak poszłyśmy do niej spać (- > czyt. uczyć się matmy całą noc), Janów wyglądał jak przy jakimś przesiedlaniu ludzkości na skutek wojny. Ludzie szli środkim Hetmańskiej, z jakimiś wielkimi siatami żarcia ( pewnie na wypadek gdyby zima zaskoczyła sklepikarzy ), auta jechały z prędkością jakies 5 metrów na dobę, a autobusu oczywiście ani widu ani słychu. A że do madzi mmimo wzystko jest kawałek to zaczęłyśmy łapać stopa :D i w ten oto sposób doatrłyśmy to Zakładowej, i tam już z buta dalej. Ale dziwię się, że nas ten facet wziął, bo Madzia wyglądała jak Ostatni Mohikanin, a ja jak Gandalf Szary.
Po podróży pełnej wrażeń, nastąpiła upojna noc kochania się z matematyką, historią ( ja ) lub matematyką, historią hiszpanii i fizyką (Madzia).
Na biologię czasu zabrakło.
2 tygodnie śmierci.