i gdy wypalamy rano papierosa po 3 machy, który leci w kółeczko na tarasie z widokiem na przyszłość i możemy poczuć się fajni, to tylko potwierdza moje przypuszczenia.
i będziemy mieć wspomnienia jak z promocji na wyprzedaży pełne kolorów i wdzięków, a po zastanowieniu się całkowicie nie przydatne, ale jest nam to potrzebne, żeby od września grzecznie usiąść do książęk i przeżyć od poniedziałku do piątku, weekend traktując z przymróżeniem oka, żeby nie widzieć, tego, co nas tak naprawdę rozpierdala.
bo nie potrafimy się zmienić. jesteśmy rozpierdoleni jak Warszawa podczas powstania. jak stare kamienice, które nie doczekają się renowacji. nie potrafimy znaleźć murarza, który by nam pomógł uzupełnić straty w zaprawie. nasze kaprawe oczka z wypalonymi źrenicami od chorobliwego patrzenia na słońce, żeby upewnić się, że jest, tak jak my, że jeszcze może nie umarliśmy z powodu braków w uczuciach. i tak naprawdę nic nas nie zdradza poza weekendami (no może wypalone i puste spojrzenia).
jesteśmy beznadziejni.
nawet nie pytajcie.