panta rei, czyli generalnie wszystko sie jakoś pierdoli.
po raz kolejny pochłania mnie godzina pomiedzy trzecią a czwartą kiedy to zwyczajowo odbywa się przyjęcie z herbatką, znamienici goście czyli ja i reszta świata poprzez ekran, gorący dzbanek i karcące myśli sąsiadów (kto to widział, ciiiiiiiii, cisza nocna cisza nocna!) jest nawet sliczna wzorzysta filiżanka z obtłuczonym brzegiem której bracia i siostry zgineli tragicznie dekompletując komplet. Ja i filiżanka o tej porze jesteśmy równie samotne i zapewniamy sobie wzajemnie komfort psychiczny/duchowy (bo widzicie filizanka z ktorej pije sie nad ranem ma ducha a ja wierze tylko w swoja terkoczaca psychike), ona jest przeze mnie upewniana w swojej uzytecznosci, a ja moge zajac sie czynnoscia ktora zamyka brzydkie mysli w kręgu: cukier - herbata - mleko (rozbila sie ta zmyslna rzecz do nalewania mleka i trzeba przelewac z drugiej filizanki - skomplikowany zdekompletowany i na nowo skomponowany komplet) - mleko rozlalo sie na podloge... cholera - no nic. I wlasnie to 'no nic' pozostawia w glowie przyjemne uczucie ze na chwile pogodzilam sie ze swiatem i usprawiedliwiam swoj bezruch i swoje nicowanie i wszystko znika na moment i jestem wdzieczna filizance i jestem spokojna.
(zdjęcie: piekno wspomnien - tak wlasnie mysle)
edit.
Wyczyscilam sobie przeszlosc - nie powinnam. Wstydze sie czlowieka ktorym bylam, nienawidze osoby ktora jestem i prawdopowobnie nie bede dazyc sympatia siebie z przyszlosci. Patrzę na siebię chłodno, sama na siebie sprowadzam przeziebienie tym mroznym zimowym podejsciem. Przemilczmy to co nam przypomnieli. Skoro sami tego nie zapamiętaliśmy prawdopodobnie nie bylo tego godne.