Niebo bez chmur błękitem drży,
U siodła wielki klejnot lśni,
Hełm, a w nim pióro dziarsko tkwi,
Jak płomień ognia zbroja skrzy.
Rycerz mknie w stronę Camelot.
Spojrzał na mnie łagodnie.
- Chodź - powiedział spokojnym, hipnotycznym głosem, któremu nie sposób było się oprzeć. Wyciągnął do mnie rękę. Widząc, że chcę się podnieść, zrobił krok w moim kierunku, ale powstrzymałam go gestem. Przyglądał mi się z niepokojem, kiedy podpierając się wilgotnej ściany wyprostowałam się powoli i niepewnie. Zagryzłam wargi, by powstrzymać krzyk bólu chcący wyrwać się głęboko z mojego gardła, tak mocno, że poczułam słodkawy smak krwi, spływającej ku kącikowi ust. - Chodź ze mną - powtórzył, kiedy moje rysy złagodniały. Chciałam się odezwać, ale nie pozwolił mi na to, mówiąc:
- Nie martw się. Powiem im, że cię nie ma.
- I że już nigdy nie będzie? - zapytałam z zadumą w głosie. Zaufałam mojemu błękitnookiemu opiekunowi i to, że zabiera mnie z tego nieprzyjaznego, zimnego miejsca rozwiało wszelkie wątpliwości. Zostawiłam wszytko za sobą, by zacząć nowy rozdział. Dla większości był epilogiem. Dla mnie prologiem do czegoś lepszego.