I leży głupek, ogląda straszny film z UFOkami i cieszy się, że ma tę grę na sterego Xboxa, kochany.
Mój pierwszy od odłuuuuuuuuugiego czasu urlop zaliczam do udanych.
W końcu to nie ja musialam wszystko zalatwiać.
I dostałam ciepłe laczeeeen i ocieplacze na uszy i dziś nawet pełno Misialków.
Nalataliśmy się jak pojebani, zwiedziliśmy od groma. Oboje się cieszyliśmy, że możemy w ten sposób ze sobą spędzać czas.
Oczywiście marudziłam, a on to cierpliwie znosił. Jak zwykle. Pytam siebie często, kiedy te niezmierzone pokłady cierpliwości w końcu się skończą.
Upiliśmy się 200 ml grzańca. Kupiliśmy choinkę (dosięga mi do bioder, ale co tam, to nasza pierwsza wspólna choinka). Dał mi kalendarz adwendowy, bym mogła codziennie zaczynać dzień od słodkości.
I, uwaga, uwaga: ja sama jedna za pierwszym razem oszukałam system i WYGRAŁAM MISIA w automacie. Co za uczucie. Tyle wygrać.
Z otwartymi ustami oglądaliśmy niebieską przedbramę, ołtarz pergamoński i mówił, że kiedyś tak będzie wyglądało wejście do naszej posesji.
Kochany.
Nie poszłam na ekonomię i mam wyrzuty sumienia.
Ech.
Ale jest serniczek :)