Weszłam do sporego pomieszczenia o niepokojąco niskim sklepieniu. Wszędzie dominowały odcienie szarości. Jedynie w niektórych miejscach przebijała się stara i wytarta pozostałość czegość, co kiedyś zapewne można było nazwać dębowym parkietem. Wszystko było zbudowane z drewna.
Na przeciw wejścia, za obdrapaną ladą stał zasuszony staruszek, który mógł mieć zarówno osiemdziesiąc, jak i trzystaosiemdziesiąc lat. A może i więcej. Obok niego, w niewielkim półkolu, zebrali się ludzie. Różnych ras, różnych nacji. Wszystcy jak jeden trzymali w dłoniach styropianowe kubki z gorącą zawartością serwowaną przez starca. Wszyscy jak jeden byli szalenie przygnębieni, patrzyli martwym wzrokiem na obdrapaną podłogę.
Weszłam wraz z innymi do środka. Zatrzymałam sie niepewnie obok irracjonalnie wysokiego stołu.
Postać, ledwie mieszcząca się pomieszczeniu, podeszła do mnie i nie patrząc mi w oczy, przemówiła spokojnym głosem:
- Podejdz do szafy.
Bladą dłonią o długich palcach wskazał niską, staromodną szafę z rozsuwanymi drzwiami. Jak wszystko tutaj, była szara, a lakier, jakim była oniegdaj pokryta, odchodził płatami.
Instynktownie uklękłam przez komicznie niziutkim meblem.
- Osoby mające być zbawione - odezwał się znowu mój cichy, spokojny, przybrany w szaty o stonowanym, brązowym kolorze przewodnik - insynktownie wiedzą, co muszą zrobić.
Spojrzałam jeszcze raz na szafę. W jej drzwiczkach pojawiły się otwory i plaskorzeźby. Mnie przypomniało to grę dla dzieci, polegającą na dopasowaniu klocków do odpowiednich otworów.
Osoby mające być zbawione instynktownie wiedzą, co muszą zrobić.
Nie wiedziałam.
Wsunęłam ciemnozielony prostopadłościan do odpowiedniego otworu. Klocek upadł głucho po drugej stronie.
Nic się nie wydarzyło.
- Odejdz - westchnął cicho mój ponury przewodnik. - Daj szansę innym.
Bardziej dałam się odciągnąć jakiejś sile, całkowiecie sparaliżowana, aniżeli sama odeszłam.
Hinduska w niebieskiej chuście na głowie usiadła miękko przed szafą i bez namysłu oparła dłoń na koło po lewej stronie drzwiczek. Te opadły z cichym stuknięciem w tył. Kobieta została zbawiona.
Plątałam się pod ścianą, nieustannie przyglądając się ludziom, którzy zostawali zbawieni.
Mój ponury towarzysz nieostępowął mnie na krok, bynajmniej nie narzucają się.Szybko odkryłam, że nie jest szczególnie gadatliwy. Chodził z jakąś brązową księgą przyciśniętą do tułowia ramieniem i unikał mojego wzroku.
Wcale nie cierpiałam. Fizycznie. Jednak do rozpaczy doprowadzała mnie myśl, że nie zasłużyłam na Niebo. Świadomość, że nigdy nie zostanie mi danym ujrzeć mojego Boga, rozrywała moje serce na strzępy.
Tak wygląda....
po przebudzeniu uchwyciłam się kurczowo nadziei, że czyściec.