Dzieje się, dzieje, się dzieje.
Siedzę na tym moim czarnym fotelu i myślę, że już niedługo pożegnam się z (%^&^%*&^* tyyyy tyyyy &%$#) sicią, dla jakiej teraz pracuję. I z jednej strony się cieszę, bo przyjemne to często nie jest, ale z drugiej strony człowiek takie głupie zwierze, że się przyzwyczaja. I niechętnie zmienia.
Ale się zmieni. Dużo. Miejsce, branża, zadanie, nawet język. I to ostatnie mnie przeraża, że się przeceniam, rzucam na głęboką wodę (a ja przecież unikam pływania nie tylko ze względu na swoje,ale przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo otoczenia).
A tu jeb. W Bajkał się rzucam.
Męczy mnie jej cichy, spokojny głos. Wiem, że coś tam się znowu odwala i ta niemoc mnie....
Pożera.
Pławiłam się w zakochaniu, bo znowu się w nim zakochałam po tym, jak go tydzień nie widziałam.
Ale teraz tęsknię, choć siedzi obok.
Popsułam spację.
Asi źle, a ja już ścielę łóżko w sypialni. Kruszynko, wal, nie pytaj, wracaj. Dasz se radę.
I, ha!, najlepsze!
Nie dostałam rozgrzeszenia.
Zdębiała usiadłam obok Młodego w ławce.
- Nie dał mi rozgrzeszenia.
- Co? I co teraz? Ja nie chce Anki.
A ja teraz nie wiem, czy wolne na Twoje bierzmowanie, dupku, dostanę.
Choć tak czy owak zadarłam z Kościołem Katolickim dla mojego Głupka.
I chuj.
I na chuj,myślałam,mi twoje błogosławieństwo. Wyszłam po przemienieniu wina w Krew i chleba w Ciało. I nieprędko tam wrócę.
I babcia,babcia, zdjęcie w kuchni,kubki,koszula. Babcia. I Młody, który boi się, że babcię ziemia zmiażdżyła. I lód w moich żyłach, gdy o tym myślę. I łzy takie same.
Tęsknię.
I ta słodka, nad którą Ty się rozpływasz.I mój zegar biologiczny,który dzwoni jak pojebany, ale z bólem walę go młodkiem rozsądku. I to wcale nie jest przyjemne. Wcale.
Dużo tego wszystkiego.
Jestem zmęczona, zasypiam tam, gdzie usiądę. Rano budzę się zmęczona, w dzień zamulam, potem przysypiam na kanapie.
Zmęczonam.
Ale książki za to są świetne.
Dobre,stare książki.