Stojąc z głową opartą o ścianę, nie czułam jak woda przykleja mi włosy do pleców. Żłobiąc mokre trasy na mojej skórze, wcale nie dawała uczucia oczyszczenia.
Parsknęłam rozgoryczona, a woda z moich ust prysnęła o szkło.
Bo skąd myśl, że chodzi o maturę. Matura przy tym to tylko sześć dni, kiedy muszę wcześniej wstać. Matura przy tym, to tylko kilka godzin wyczerpywania atramentu. Matura to tylko pół godziny rozmowy w dwóch językach.
Bo maturę zdaję tylko dlatego, że szkoda mi trzech lat nauki.
Za pięć dni dostanę świadectwo, na którym na szczęście nie będzie żadnej trói. Małe zwycięstwo, a jak cieszyło. Będę mieć średnie wykształcenie. Z maturą - czy bez - w świetle wczorajszej nowiny jest to całkowicie pozbawione znaczenia.
Bo przez niego będę smażyć się w piekle.
Bo teraz już nic mnie nie powstrzymuje od złamania środkowego przykazania mojego dekalogu.
Naprawdę chciałabym móc to powiedzieć.