Po skończeniu "Wodnej boginki - to je badziewny, roboczy tytuł", "Mala - szpanuję łaciną" mi zbrzydła.
Po wyduszeniu z siebie "Krzyku Julii" umarłam twórczo. Jakieś trzy godziny temu dokładnie. Nie mogę patrzeć na książki, łeb mnie boli, a funkcja kwadratowa nie chce współpracować (tak, liczę zadania w ferie).
Moja Wena nie przywykła do tego, że kończę opowiadania. Zwykle zaczynałam, a potem do głowy wpadało mi coś nowego i traciłam zainteresowanie dotychczasową pracą. Mam takich tekstów z 15.
A tu proszę, minął niespełna tydzień, a Łeła postawiła dwa KONIEC na ostatniej stronie.
Nie pamiętam, jak przechodziło się do postaci kanonicznej.
Ferie w klasie maturalnej są do dupy.
To zdjęcie też stare. Ale lubię bladość mojej skóry uwiecznioną tutaj. Poharatałam sobie wtedy nogi, mhm, pamiętam.