Chyba wcale nie jestem jeszcze gotowa do podejmowania tak ważnych decyzji.
Mam wrażenie, że stoje w miejscu, a raczej w martywm punkcie, dookoła którego wszystko obraca się na najwyższych obrotach.
Stoję, rozglądam się i nie widze niczego. Zupełną pustke. Trzymam swoje życie w dloniach, pierwszy raz tak mocno i świadomie, a nie potrafie z nim niczego zrobić.
Ciągle się gubię, zastygam w niepewności. Staram się coś zmienić, jednakże na marne. Egzystencja na najniższym poziomie.
Setki wyrzeczeń, obietnic, dezycji, próśb, kłamstw, czy po prostu słów które mogą zmienić wszystko... które zmieniają wszystko każdego dnia.
Zawsze jest albo bardzo źle, albo cholernie dobrze. Nigdy pomiędzy.
Męczy mnie codzienność, to wszystko co napotyka mnie każdego dnia. Nie chce mi się nic, jestem już zmęczona. Zmęczona własnym życiem.
Tym, że nigdy nie mogę się na nic zdecydować, tym, że potrafie być taką egoistką, tym, że z taką łatwością przychodzi mi osądzanie innych a tak ciężko jest mi obiektywnie spojrzeć na siebie... Nigdy, przenigdy nie chciałam nikogo skrzywdzić, a robie to notorycznie. Paranoja.
Multum sprzeczności, niedokończonych myśli, niewypowiedzianych zdań. Tak wiele się zmieniło.. w przeciągu ostatnich miesięcy, że aż sama gubię się w kaukulacjach.
Nie wiem kim się stałam.. i chyba to przeraża mnie najbardziej.
Wiem, że to czytasz, tak samo jak i wiem, że mnie kochasz. Tak. Ja też ciągle Cię kocham, ale ta miłość jest strasznie wyczerpująca.
Wyniszcza mnie od środka, tak samo jak i wszystkie inne...
skończyłam.