Pierwsze dni na Baker Street były uosobieniem ciszy, którą od czasu do czasu przerywał świst czajnika, albo moje zadowolone mruczenie związane z rozwiązaną sprawą. Kiedy zasiadałem przed aktami, które podrzucał mi Lestrade, kątem oka zauważałem, że John skradał się ze swojej sypialni, by stanąć w progu salonu i po prostu mi się przyglądać. W tamtych chwilach przybierał postawę zaiste żołnierską, która symbolizowała się wyrównaniem do baczności i hardą miną, zupełnie tak, jakby chciał się upewnić, czy faktycznie wróciłem, a w razie, gdyby do głowy znowu przyszło mi wyjechać, on gotów byłby użyć siły. Biedny, nawiny Watson. Nigdy nie czułem się tak bardzo na miejscu i gdyby nie słowa Moriarty'ego, nigdy nie opuszczałbym domu. Dom... Czy to właśnie tak ludzie określają miejsce, w którym czują się bezpiecznie, dobrze, swobodnie? 221B, tutaj zawsze będę wracał.