photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 19 GRUDNIA 2013

Wycisz się, skoncentruj na swoim wnętrzu i kliknij w link; Sonata Księżycowa.

Kaleka powojenna nie ma prawa bytu; jest wyłącznie zbiorem wspomnień, o których nikt nie chce słuchać, a sposób, w jaki zalegają na dnie umysłu, jest tak świadomy, że człowieka ogarnia najgorszy z możliwych rodzai strachu. Obsesja. Wypierałem to ze swojego umysłu, więc moja przeszłość postanowiła zaatakować w inny sposób. Na cel przybrała sobie moje sny, dzięki którym każda noc dusi mnie wszechobecnym, niematerlialnym afgańskich piachem. Z czasem tabletki nassene stały się moim wrogiem i częściej spędzałem noce siedząc w salonie, aniżeli własnym łóżku. Przygotowywałem herbatę, czarną z mlekiem i rozsiadałem się w fotelu, by pozwolić sobie ukoić nerwy wspaniałą grą utalentowanego skrzypka. Myślę, że pomiędzy mną, a Sherlockiem utworzył się pewien niepisany układ; ja byłem słuchaczem i publiką, której on nieświadomie pragnął, zaś ja miałem sposobność wysłuchania Sonaty Księżycowej przypruszonej poświatą nocnego Londynu. Może nie za bardzo znam się na sztuce, a zachwycić jest mnie w stanie każdy rodzaj niesfałszowanej melodii, ale to był wyimaginowany świat, w którym lubiłem żyć.

Zegar tykał, upiornie wyznaczając czas pozostały mi do Tego Dnia. Myślałem o nim, kiedy wychodziłem na spotkanie wszystkim roztrzęsionym świadkom brutalnych morderstw. Moja sprawa wyglądała zupełnie tak samo, z tym, że miałem wyjść naprzeciw własnej śmierci. A kiedy w końcu przyszedł dzień rocznicy postrzelenia, moja noga kompletnie odmówiła mi posłuszeństwa. Nieprzespana noc dała mi się we znaki; kurze łapki wyglądały tak wyraźnie, jak gdyby były na mojej twarzy od dnia wczesnego dzieciństwa, zaś podwójne wory pod oczami wyglądały niczym ulepione z najtwardszej gliny. Tego poranka stłukłem lustro, a kiedy upadłem na podłogę, niezdolny chociażby do zaszycia się we własnej sypialni, w progu łazienki stanął Sherlock. Wielokrotnie widziałem jego twarz w obliczu śmierci, cudzej, własnej, ale nigdy nie pozwalał, by emocje bezczelnie weszły na jego lico. Tym razem wyglądał na zmartwionego, więc poczułem się w obowiązku, by wymamrotać, że tak, wszystko jest ze mną w porządku, że to tylko chwilowe. Wiedział, że każda kolejna sekunda coraz bardziej porywa mnie w odmęty wspomnień, więc nerwowo przekrzywił głowę na bok, a potem podszedł do mnie i zbeształ mnie za żałosne zachowanie. Niemal zaciągnął mnie do salonu, w którym wcisnął mi w rękę kurtkę i podzielił się ze mną pomysłem tak szalonym, iż miałem ochotę zamieść się pod dywan. "Pójdziemy na spacer", powiedział, marszcząc czoło. "Zrzucę cię ze schodów, jeśli będzie trzeba", zagroził jeszcze, a ja nabrałem pewności, że owszem, mógłby to zrobić, kiedy dostrzegłem w jego oczach determinację. Kiwnąłem więc głową i kulejąc, niczym bezdomny pies, uczepiłem się balustrady i zacząłem pokonywać kolejne stopnie. Wszystkie siedemnaście, które w tamtej chwili okropnie pragnąłem spalić. Ale udało mi się, udało i niemal zachłysnąłem się powietrzem, kiedy wyszedłem na zatłoczoną ulicę Baker Street. Przed drzwiami stał bowiem wózek inwalidzki i zanim zdążyłem się zakłopotać, czy zdenerwować (bo niby skąd go wytrzasnął? kogo znowu okradł?) już siedziałem w żelaznym siedzeniu. Holmes wyraźnie zadowolony z siebie pchnął wózek przed siebie i dumnym krokiem, furgocząc połami płaszcza, poprowadził mnie w stronę parku. Nigdy w życiu nie czułem się tak podle. Wstydziłem się mojej nogi, mojego zabliźnionego ramienia, mojej cholernej słabości! Nie chciałem, by mnie takim oglądał - by oglądał mnie świat. To okropnie obrzydliwe, być skazanym na czyjąś łaskę. Dlatego czułem delikatne wstrząsy wywołane dziurami w płytkach chodnikowych i zaciskałem powieki, by opanować sztukę rozpłynięcia się w powietrzu. 

Pamiętam, że kiedy zatrzymaliśmy się przy głównej części parku, Sherlock stanął obok mnie i z ogromnym zachwytem w oczach zerknął w dół, na moją bladą twarz. Uśmiechnął się, ledwo dostrzeglanie (teraz myślę, że to była jedynie gra cieni - zwykłe przewidzenie) i ujął moją dłoń, która bezwiednie spoczywała na moim kolanie. Zdziwiony odważyłem się zadrzeć głowę i spojrzeć na niego z kompromitującej bardziej niż zwykle odległości, ale wraz z wyrazem jego twarzy zniknęło poczucie wstydu. Odwzajemniłem uścisk i, wciąż równie zdziwiony, pozezowałem spojrzeniem w strone naszych rąk. Przez chwilę poczułem dumę związaną z powrotem do życia cywila, ponieważ wiem, że gdyby to wszystko nie miało swojego miejsca w mojej historii, nie spotkałbym genialnego detektywa-konsultanta i prawdopodobnie zginąłbym z własnych rąk.