Takie zimowe Dymaczewo ze świątecznego spaceru.
Końskich brak i nie spodziewała bym się ich...
Prawie w ogóle tu nie piszę, bo... jakoś nie mam ochoty. Nie dzieje się nic godnego opisania, a marudzić mi się nie chce. Tendencja spadkowa trwa i nie chce mi się jej opisywać, bo jakoś tak smutno, im więcej o tym myślę.
Dzisiaj nie będzie typowo końsko, ale chciałam gdzieś się "wypisać". Jak ostatnio wdrapywałam się rano, zniechęcona i zmęczona już od początku dnia, po schodach w biurowcu, w którym pracuję, to naszły mnie dosyć nieprzyjemne refleksje.
To straszne uświadomić sobie w takim wieku, że wybrało się złą drogę. Nie lubię swojej pracy. Ba, ja jej już nie nawidzę powoli. To nie jest coś co chcę robić. Nie satysfakcjonuje mnie i męczy. Zresztą, jak długo można pracować na umowę zlecenie za minimalną stawkę? Bo dla mnie 9-ty miesiąc to już za dużo... Ile razy w ciągu dnia mam ochotę rzucić słuchawki na biurko, wyjść i więcej tam nie wrócić. Marzę o chwili kiedy będę mogła zrezygnować i poczuć wielką ulgę.
Oczywiście, szukam czegoś lepszego i bardziej satysfakcjonującego. Tylko prolem polega na tym, że do tej pory nie znalazłam swojego miejsca w życiu. I nie wiem do dziś jak ta lepsza, satysfakcjonująca praca miałaby wyglądać.
Ja wiem co bym chciała robić, ale niestety na to już za późno. O wiele za późno. Dokonałam w przeszłości złych wyborów, brakowało mi odwagi by zaryzykować, żyłam asekuracyjnie i pewne furtki na zawsze sobie zamknęłam.
Przyszedł moment kiedy półśrodki przestały mi wystarczać i chciałoby się w końcu żyć pełnią życia. Nie wiem jeszcze jak, ale muszę to zmienić, bo najnormalniej w świecie mam dosyć.