Bo gdzieś daleko jest moje miejsce, moja ostoja.
Nie mogę wciąż do niej dotrzeć. Coś mnie ciągle zatrzymuje. Czasami sobie myślę, że najchętniej wzięłabym siekierę... Tak, siekierę. I szłabym z nią przez miasto. Może wtedy doszłabym do celu i nikt by mi nie przeszkodził? Pragnę tego.
Póki co, taką moją siekierą są słowa.
Tyle jest rzeczy na tym świecie, które chciałabym zmienić. Widzę tyle nieszczęścia wokół, a nic nie mogę zrobić. Co z tego, że będę chciała dać żebrakowi coś do jedzenia, gdy 7 albo 8/10 przypadków odmówi i wyklnie od suk, że nie chcę mu dać pieniędzy! Dostałby tych kilka złotych i kupił jakieś tanie wino czy wódkę na mecie. I przeżyłby kolejny dzień ze świadomością, że ma kumpli. Tylko gdy skończy się alkohol, to towarzysze się rozejdą. Wtedy pójdzie prosić o pieniądze... Wygląda, jak wygląda, więc z pewnością coś dostanie. W międzyczasie wyklnie jakąś starszą panią od kurew, bo tak jak ja, chciała go nakarmić. W międzyczasie sam zostanie wyklnięty ładnych parę razy, może trafi na policję? Bo ktoś zadzwoni, powie, że pijaczyna zakłóca porządek...
Zostanie na izbie wytrzeźwień, wyjdzie... I od nowa.
Błędne koło.