Tego co czuje słowa opisać nie dadzą, próby nędzne na nic się zdadzą.
Tylko mi piać do szklanki zostało
w której, jakiś trunek szkodzi nie mało.
Już siedzę sam, na krańcu baru
z kartką papieru, nawet nie małą.
I patrze na sznur taki samotny,
a on do mnie; jesteś żałosny.
Nawet nie myśl o tym, że Ci pomogę.
Powiedział markotnie, i odszedł z mrokiem.
I tak mnie oświecił, blask pewien wielki,
że przecież pistolem ma kaliber wielki.
To się też do niego szybko udałem,
lecz się rozmyśliłem, bo sobie przypomniałem.
Jak pięknie rozmawiałem, kiedyś...
a w sumie to niedawno, z Moją kochaną, ale właśnie nie własną.
A teraz tak znów siedzę i patrze do kieliszka,
on mnie rozumie, bo też zawsze łzy wyciska.
Ja taki nędzny co sam teraz pocznę
nic nie poradzę odejdę tam gdzieś i spocznę.
Może jakiś anioł się zlituje i weźmie pod swe skrzydła albo chociaż diabeł kulturalnie dobije.