Wracam do domu po ósmej wieczorem,
Nikt na mnie nie czeka, czy to kobieta,
czy choćby obżarty kot,
ledwo słaniający się na swoich grubych stópkach.
Moje trzewia błagają o litość,
o skrócenie męki, tęsknoty nieustannej do tego co tylko wyśnione:
Te łąki majowe, skąpane w słońcu, wyszywane śpiewem ptaków,
a może choć spacer w deszczu jak to za młodych lat się robiło
albo wypełnienie tej dziury jak smołaczarnej i zaropiałej od smutku i żalu.
Chciałbym umrzeć i narodzić się na nowo,
żeby jeszcze raz przeżyć pierwszy oddech miłości,
poczuć powiew powietrza na policzku jak szeptałaś me imię.
Teraz mi tylko rozmyślać pozostało po tych czasach wspaniałych,
może kiedyś wrócą, ale wpierw muszę narodzić się NA NOWO!