Ała, bolą mnie cztery litery.
Dwie godziny w terenie jak na pierwszy raz robią swoje.
Co z tego, że pogod taka sobie. Co z tego, że konie babrzą w błocie - my i tak musimy w teren!
Mam za sobą pierwszy galop, a także swoje pierwsze trofea w postaci liści we włosach i gałązek na twarzy.
A, i pijemy dzisiaj bo Śliwka nie byłaby Śliwką, gdyby na sam koniec nie zsunęła się z konia. Tak, zsunęła, a nie spadła. Bo oczywiście musiałam poprawić rękawiczki.
Ogółem bardzo mi się podobało. Tylko Sablinka jest trochę narwana.
W gorącej wodzie kąpana, a do tego ma robale w zadzie.
Ale jednak mopsy rządzą. I ich świńskie ogonki też.
Jeszcze na koniec załapałyśmy się na podwiezienie.
Herbata u dziadka i dom.
Dzień bogaty w doświadczenia.
Dosłownie.