Znowu nie pisałam kawał czasu.
Ale tak w sumie to nie wiem o czym. Chwilowo to tylko narzekam.
Na początek:
właśnie mija najbardziej parszywy dzień życzliwości w moim życiu.
Rano bardzo widowiskowo spylił mi autobus.
Na pierwszej lekcji miałam "poprawę" z fizyki. Znając życie znowu zawaliłam.
Następnie kartkówka z angielskiego i genialna perspektywa przyszłotygodniowej prezentacji.
Clou programu: biologia. Bania. Genialnie.
Potem były dwie geografie i fiiizyka....
W tzw. międzyczsie stłukłam sobie palca.
Wracając do domu stałam w całkiem mało sympatycznych korkach.
Idąc z przystanku zmokłam i zmarzłam.
I w końcu, jak pewnie wszyscy zauważyli: padał śnieg. Oczywiście musiałam wyjśc z domu.
Ale były też pozytywne aspekty [poniekąd].
Na przykład połowa ciuchci, która została na ścianie.
Albo mecz siatki [ !! DAWAJ KACU !! ]
I chyba na tyle.
Albo i nie.
Pisałam, że mam wymianę.
No to na rewizytę jadę do Włoch.
Szlag mi trafił "związek".
Mózg mi w poprzek staje od nauki.
W najlepszym razie bd zagrożona z fizyki. W najgorszym jeszcze z geografi.
Po szkole łazi chłopak szalenie podobny do Pana K.,
który pętał mi się po życiorysie na przełomie podstawówki i gimnazjum.
Z jedną tylko subtelną różnicą: ten ma inny kolor włosów.
Ale i tak jest fajny.... ^^ [zgadnijcie wczym problem... -.- ]
" Chłopcy są chyba tylko po to, żeby stwarzac problemy.
I na pewno pochodzą od innej małpy niż dziewczynki"
by p. prof. od WOKu
Fizyka też miała ciekawy począstek dzisiaj.
Wchodzimy do klasy w akompaniamencie krzyków i innego rodzaju dźwięków.
Pani prof.: "Ciekawa jestm jak się zachowujecie, gdy wchodzicie na biologię..."
W klasie zapanowała cisza. Jestem pewna, że każdy miał przed oczyma obraz naszej kochanej prof. od biologii.
I w końcu Patryk się odezwał: "Dobrze, że Panie profesor nie wie, jak wchodzimy na matematykę..."
Koniec pieśni.