Nie miała nikogo, kto osłoniłby ją przed strugami cieknącego z nieba deszczu.
Nie miała nikogo, kto by się o nią zatroszczył i pomyślał, że marznie.
Nie miała nikogo, kto czule odgarnąłby z twarzy ociekające wodą pukle włosów.
Nie miała nikogo, kto podzieliłby się parasolem.
Z słuchawkami w uszach szła przed siebie.
Udając, że to wszystko wcale ją nie obchodzi.
Rozchlapywała głośno wodę z kałuż na chodniku.
Pozwalała kroplom wody spływać swobodnie po całej twarzy.
Ale wewnątrz była rozdarta.
Między tym co było i było piękne.
Tym co jest, co wcale nie jest wspaniałe.
I tym co będzie, jakiekolwiek by nie miało być.
Padał deszcz.
Nikt nie widział że płacze.