Budziła się świtem, wraz ze wschodem słońca. Siadała przy oknie i wpatrywała się w horyzont. Z każdym dniem stawał się coraz bliższy, chciała go dotknąć bezskutecznie, a wydawał się być na wyciągnięcie dłoni. Na dłoni policzyła wszystkie linie, niby ta życia była przerwana już na początku. Bezduszna chciała być i bezłzawe noce prowadzić za rękę. Wparku z nimi siadać i słuchać głosu ptaków. Lubiła je, i kochała im się przyglądać. One były wolne. Niebo też kochała, zwłaszcza deszczowe i rozmazywać palcem krople na szybie.
Deszczu kroplą bywała, ptakiem chciała być...