Jako mała dziewczynka bardzo bałam się śmierci. Moim największym marzeniem było życie długie i szczęśliwe. Miałam wtedy umysł typowej sześciolatki. Pewnej nocy, kiedy nie mogłam zasnąć, usiadłam na parapecie. Wpatrywałam się w rozgwieżdżone niebo i błądziłam w marzeniach. Po chwili dostrzegłam spadającą gwiazdę. Moim marzeniem było oczywiście drugie życie- powrót na Ziemię po śmierci. Teraz wiem, że to był jednak błąd. Jeśli chodzi o dzień w którym umarłam, to dobrze go pamiętam... Lato, słońce, śmiech i woda. Morze mnie pochłonęło. Nie dałam rady. Utonęłam. Kiedy spadałam do wody czułam się taka lekka, wolna. Potem była już tylko ciemność i nicość. Błądziłam. Ciemny korytarz, którym szłam zdawał się nie mieć końca. Panowała w nim grobowa cisza. Moja wędrówka trwała trzy dni. Kiedy dobiegła końca moim oczom ukazały się srebrno-czarne wrota. Były ogromne. Kiedy zrobiłam krok w ich stronę, otworzyły się. Zobaczyłam wtedy coś pięknego... Byłam tak jakby w innym świecie. Czy to sen? Czy to oznacza, że już nie wrócę na Ziemię? Wszystko na to wskazywało. Zaczęłam zastanawiać się jak osoby mi bliskie odebrały wiadomość o mojej śmierci. To co mnie otaczało było czymś naprawdę niezwykłym. Nie żałuję tego, że wskoczyłam wtedy do wody.. że nie dałam rady.. Znajdowałam się na wysokiej skale. Wszędzie wokół był fioletowy ocean. Na środku skały dostrzegłam lustro. Było ono dość duże. Jego rama błyszcząca, złota. Niezdecydowanym krokiem podeszłam do niego i niepewnie spojrzałam na to czym się stałam. Zostałam zaskoczona. Byłam pięknym aniołem. Miałam bladą, doskonałą cerę. Oczy duże o kolorze czarno-błękitnym. Włosy sięgające pasa. Były one czarne, ale blask bijący od lustra sprawiał, że mieniły się delikatnie srebrem. Patrzyłam na swoją nową postać przez kilka godzin. Zauważyłam, że tęczówki moich oczu zmieniają kolor zależnie od nastroju. Świat do którego trafiłam był idealny. Prawdziwie piękny. Nie było w nim ani bólu, ani cierpienia. Nie było w nim złości, nienawiści. Byłam w nim tylko ja. W pełni szczęśliwa. Bez problemów i zmartwień. Tutaj było po prostu... łatwiej. Bez ludzi.. dlatego lepiej. Bo to przecież właśnie ludzie komplikują nasze życie. Świat sam w sobie jest banalny. To my wszystko komplikujemy. Staramy się wszystko naprawić, ale psujemy jeszcze więcej... Mijały tygodnie, a moje życie po śmierci coraz bardziej mi się podobało. Dlaczego nie umarłam wcześnie? Dlaczego męczyłam się z tym wszystkim na Ziemi? Najważniejsze jest jednak to, że już jest dobrze.. Ale czy do końca? Zaczęłam tęsknić. Za osobami, które były mi bliskie. Byłam ciekawa co u nich. Chciałam je przytulić. Powiedzieć, że u mnie dobrze. Tęsknota najbardziej dokuczała mi nocami. Przyzwyczaiłam się do tego, że nie potrzebuję snu i innych ludzkich czynności. Codziennie słuchałam szumu morskich fal. Jest ona taki melodyjny... Żyję wiecznie, lecz tęsknię. Tęsknię, krwawię, to mnie niszczy...