Na wstępie uprzedzam, że to nie będzie wpis opisujący moje problemy życiowe, jak zdawałby się sugerować tytuł. To będzie coś o wiele gorszego.
Zdarzyło Ci się kiedyś wziąć rolkę papieru toaletowego ze sobą, ruszając w podróż ku jedynemu miejscu, gdzie możesz w spokoju oddać się swym rozmyślaniom, po czym zastać tam jedną już wiszącą i dwie stojące obok sedesu?
Cholera, a więc jestem sam.
Dzisiaj wyjątkowo nie wziąłem jej ze sobą, myśląc "a cholera, raz się żyje, yolo te sprawy, najwyżej będę wołał mamę albo kogoś". Mój instynkt hazardzisty jednak mnie nie zawiódł: trzy rolki, w dodatku dwie napoczęte, skandal, gdzie oszczędność, której uczyli mnie moi rodziciele (mniej będzie powiewało hiopkryzją, jeśli przemilcze fakt, że najprawdopodobniej obie napocząłem ja)?! Odetchnąłem więc z ulgą i zabrałem się do porywającej czynności. Poskutkowało to rozkminą właśnie na niezwykle twórczy temat rolek papieru toaletowego.
Myślę, że powodem dla którego moja rodzina tak często bierze ze sobą papier toaletowy, jest chęć pozostania samodzielnym i niezależnym od reszty ludzi. Jaką satysfakcję czerpią ze stwierdzania, że zawsze muszą robić wszystko sami - w zasadzie nawet ja to mam. Podejrzewam, że wołanie do kogokolwiek "hej, mógłbyś przynieść mi papier toaletowy?! ;-;" byłoby równoznaczne z przyznaniem się do swej bezradności. A skoro nieporadność objawia się nawet w tak prostych czynnościach jak pamiętanie o zaopatrzeniu się w materiał do podcierania dupy, to oczywiste, że w innych będzie widoczna jeszcze bardziej.
Wniosek: powinienem szybciej załatwiać swoje sprawy w kiblu. Mniej rozmyślać.