jestem taka okropnie zła sama na siebie, ostatnio popełniam błąd za błędem, nie wiem co jest ze mną. i kurde czas zmienia nie tylko mnie, ludzi w okół, ale też serca. trochę dorosłości, wymagań od siebie. wszystko jest tak przerażające, i złe słowa płyną jak lawina. dziwny moment w życiu człowieka, gdy jest świadomość, że wszystko trzeba zacząć od nowa, iść pod górkę, aby znaleźć się na szczycie.. kończy się pewien etap który tak bardzo chcę zamknąć i niby mam puste karty, nowe które mogę stworzyć sobie sama, nic nie jest mi do końca narzucone, a i tak nie wiem czego wymagam. to chyba jeden z tych momentów w którym trzeba wziąć życie we własne ręce i uświadomić sobie, że jest się zdanym samemu na siebie. na tym chyba polega ta cała filozofia dorosłości. i niech nikt nie mówi mi, że trzeba być twardym, nie chcę grać w życiu czyichś ról, i chyba dlatego ostatnio coraz częściej mówię nie to co trzeba, zaczynając to błędne koło, którego tak nienawidzę nie umiem ugryźć się w język, a później przychodzą momenty w których jest mi tak okropnie źle. nagminnie nadużywam cierpliwości, jaką do mnie masz i widzę, jak Ci często przykro z tego powodu. i na moment obecny nic innego, nie uświadamia mi, że potrzeba zmian ale i czasu, żeby ich dokonać i powolutku odnaleźć się w tym całym zamieszaniu.
przebardzo.