Myślałam, że kiedyś rozstanę się z tym fotoblogiem. Jak widać, nic z tego. Dlaczego wciąż tu wracam? Mam chęć wygadania się komuś z moich wszystkich większych i mniejszych problemów. Sęk w tym, że nie ma osoby, której na tyle ufam i której "chciałabym" zawracać non stop głowę.
Ten dzień jest parszywy. "The most loneliest day in my life", jak brzmią słowa piosenki. Miało być w porządku, mieliśmy się spotkać, bo właśnie Ciebie potrzebowałam. Od kilku dni mam paskudnego doła, znowu nawrót kompleksów. Dobrze o tym wiesz, mówiłam to wczoraj... I co? Gówno, że się tak wyrażę. Już się umówiliśmy, że zaraz przyjdziesz i nagle przypomniało Ci się, że jutro masz dwie poprawy! No patrzcie go, w niedzielę po południu mu się przypomniało. Zero "przepraszam". Nie, nie zasłużyłeś sobie, żeby się ze mną widzieć jeszcze przed wyjazdem. Siedź sobie sam w domu, bez kompa, bez niczego. Umieraj z nudów, tęsknij. Bo mi jest już teraz niezmiernie przykro... Znowu ryczałam cały dzień. Za często Ci się zdarzają te "nagłe wypadki", że nie możesz się ze mną zobaczyć. Poczuj, jak to jest. Ja już nie mogę sama ze sobą wytrzymać. Czuję się taka osamotniona i jeszcze takie rzeczy mi się przytrafiają... A jutro do pracy, znowu 9-10h... Umrę z bólu, znowu. W sobotę w pracy płakałam, bo nie mogłam już wytrzymać. Ile można stać pochylonym?
I WANT TO FUCKING DIE TONIGHT.