Nasz świat. Mimo słonecznej pogody, pięknych letnich kolorów jest wciąż szary. Bezbarwny. Przez nich. Ludzi.
Ludzie.. Kolejny dzień idąc ulicami widzę jak każdy podąża za swoimi poglądami/celami po trupach widząc jedynie czubek własnego nosa.
Zero życzliwości. Nawet jak poślesz komuś ciepły, promienny uśmiech - losowo wybranej osobie - ona i tak tego nie odwzajemni.
Pomyśli sobie "co za kretyn". A może uśmiechnąłeś się, bo ta osoba kogoś Ci przypomina? Po po prostu masz dobry humor? Bo podoba Ci się piosenka która leci przez słuchawki? Jaki powód by nie był i tak będziesz zbagatelizowany przez społeczeństwo, bo uśmiechasz się bez powodu.
Życie nie może Ci dopisywać, nie możesz być szczęśliwy. Dlaczego? Bo szczęście nie istnieje, tylko pogoń za materialnymi wartościami.
Tak Ci ludzi widzą świat, wnioskuję.
A przecież można znaleźć mnóstwo pozytywnych aspektów życia. Mnóstwo.
Ale nie, przecież powinieneś być poddany systemowi, powinieneś być jak większość - bo przecież najmniejsze wyróżnienie się, wybicie poza margines, ponad próg jest traktowane jako akt najgorszego sprzeciwu wobec `normalności`. Ale właśnie czy to nie jest normalne?
Własne poglądy, własny styl, własne zachowania (które nie szkodzą innym)? Czy właśnie to powinno dominować każdym człowiekiem?
A przede wszystkim zrozumienie - choć niekoniecznie, ale przynajmniej tolerancja. Choćby obojętna, ale tolerancja.
Co do obojętności, to ludzie wiedzą o niej najwięcej. Obojętni na wszystko. Na kłopoty, na problemy, na smutki, na prośby.
Nie są obojętni na `inność` - ją trzeba tępić. Trzeba być podporządkowanym większości, żeby jakoś przetrwać. Trzeba być jak inni.
Lecz nie na tym to polega.
Trzeba znaleźć te osoby, które myślą podobnie, złapać je za ręce i wspólnie pognać przez życie.