nie potrzebuję sensu tych wakacji. przestało mi na nim zależeć. wstaję po to, aby zasnąć, zasypiam po to, aby wstać. sen, jedzenie, ekran monitora. zapętlić. kiedyś nie lubiłam takiego czegoś jak jest teraz. obiecywałam sobie, że następnego dnia pójdę biegać, że gdzieś pojadę, że się z kimś spotkam, będę się śmiać, że będę się dobrze bawić. obiecywałam sobie i chuj z tego wychodziło. tak było rok temu, dwa lata temu, trzy lata temu. w tym roku się nie oszukuję, wiem, że nigdzie nie wyjdę. że spędzę kolejny dzień na słuchaniu muzyki, spaniu, jedzeniu tony słodyczy, piciu kawy, bezsensownym siedzeniu przy kompie. i wiecie co? może ja to polubię? już w sumie nawet idzie się przyzwyczaić. nawet nie narzekam, nie marudzę. wstaję sobie o 12.00, jem czekoladowe płatki z mlekiem, oglądam te idiotyczne konkursy interaktywne, pożeram ogromne ilości lodów i czekolad, wychodzę z psem, wracam, siadam do kompa, jem obiad, potem trochę pokręcę, znowu wychodzę z psem, jem kolację i siedzę do bardzo późna przy kompie. po co mi jakiś większy sens? nie ma w tym sarkazmu. lubię żyć sama ze sobą. niedługo nie będę potrafiła już rozmawiać z ludźmi, ale to nic, nie szkodzi.
i przyzwyczaiłam się na pytanie 'co robisz?' odpowiadać 'nołlajfię sobie'. uwierzcie, wiem co to stwierdzenie znaczy.
nie będe was prosić, żebyście to zmienili, bo wiem, że was gówno obchodzi, czy będę się świetnie bawić, czy będę nołlajfić pół wakacji. nauczyłam się przez ostatnie 3 lata, że z pisania do ludzi, czy wyjdą nic nigdy nie wychodzi. po prostu musiałam sobie to przypomnieć. przypomniałam i wiem, że nie będę do was pisać, ani z wami wychodzić.
i tak jeszcze tylko 9 dni nołlajfienia.
nauczyłam się 9tki, 5tki do tyłu, rozbijać 3kę za plecami, motylka sancha i młynka naprzemiennego w drugą stronę. jestem zajebista.