Mam ochotę pisać i po wielu latach wreszcie się tego nie boję mówić. A mianowicie jestem bulimiczką.
Wcale się tym nie chwalę wręcz przeciwnie- szukam ciągle pomocy. Czy ją dostaję? - nie. Zero wsparcia.
Może od początku.
Jak to się zaczęło hmm, wiadomo GIMNAZJUM! Przepaść mojego życia, zupełnie niepotrzebna. Nienawidzę i bardzo źle wspominam te czasy. Zawsze byłam baaaardzo chudziutka, w jakiś rok przytyłam 10 kg, wiadomo kobiece kształty i tak dalej. Do dziś pamiętam badania na tarczyce, cukrzyce bo przecież jakim cudem w rok przytyłam 10 kg?!. Nie potrafiłam się pogodzić ze swoim ciałem, pełno kompleksów, zazwyczaj rówieśnicy nie pomagali mi w zaakceptowaniu siebie nawet powiem wam,że było zupełnie odwrotnie, ponieważ wiele osób jeszcze bardziej niszczyło mi życie. Nie myślcie sobie o mnie źle,że od razu wsadziłam sobie palce w gardło bo wcale tak nie było. Zaczęła się moja przygoda z odchudzaniem, miałam za sobą wieeele przygód z dietami, skinny diet, dieta baletnicy, głodówki, dieta jabłkowa,cytrynowa phi, dieta 1000kcal, dieta anorektyczek, przykazania anorektyczek! o mamo znałam to na pamieć. I nie miałam komu o tym powiedzieć, wszystko zapisywałam w swoich pamiętnikach tak o to zaczęła się kolejna przygoda z pisaniem. W pamiętnikach zapisywałam każde moje uczucie, pisałam,że jestem grubą świnią, że muszę być chuda by żyć, liczyć kalorie, ważyć się sto razy dziennie i kontrolować swoje żałosne życie. BANG tak wcale nie było, zero kontroli. Nie mogłam wytrzymać na żadnej diecie, za każdym razem rzucałam się na co popadnie. Jadłam,jadłam,jadłam i miałam wszystko na sumieniu. Przyszedł głupi pomysl,akurat w szkole było głośno wtedy o anoreksji i bulimii. Internet też był już w moim domu także, zaczęły się poszukiwania i jakimś cudem trafiłam na strony z ruchem PRO-ANA i PRO-MIA , oczywiście należałam do niego, miałam miliard blogów zapisanych pod nazwami typu motylekana czy inne badziewia,które niszczyły mi psychike,ale najważniejsze co z tego miałam to koleżanki z takimi samymi problemami. Na gg większość właśnie takich miałam znajomych z intrnetu. Wymieniałyśmy się poradami, zdjęciami anorektyczek, motywowałyśmy się by nie jeść, by zygać, by wyczyścić z siebie całe zło. Brzuszki- mania brzuszek, przysiadów, ćwiczenia. Katowanie się! Wyrzucanie jedzenia przez okno, chowanie do kieszeni, jedzenie w samotności. Tak bylo. Tak jest nadal. Spróbowałam raz,drugi,trzeci myślałam,że się nie uzależnie,że nie wpadne w to,wyszło jak zawsze. Cierpię na napady wilczego głodu i całe życie towarzyszy mi moja przyjaciółka mia. BULI-MIA. Całe moje życie kręci się wokół odchudzania, diet,dążenia do perfekcji, do kontrolowania swojego ciała. I dziś to gówo niszczy mnie jeszcze bardziej niż kiedyś. A dlaczego? ... Dlatego,że jestem już starsza, mądrzejsza i mam po prostu dosyć. Nie mam sił z tym walczyć. W Szkocji moja choroba się nasiliła, i wtedy szukałam pomocy u polskich psychologów, nie otrzymałam jej. Było na prawdę ciężko, szczególnie,że byłam sama. Takich napadów jak tam nigdy nie przeżyłam. Byłam wolna. Każdy stres lądował w ubikacji, każda wściekłość, samotność... nie dawałam już rady i obiecałam sobie,że kiedy wrócę do Polski pierwszym krokiem mojej terapi będzie powiedzenie najbliższym osobą,że jestem chora i potrzebuje pomocy. Ojjj było ciężko, szczególnie,że dużo się od tamtej pory zmieniło. Właściwie wszystko. Chciałam znaleźć pomoc nawet jeżeli zostanę w tym sama, wiadomo ktoś tam pogadał pogadał,że będzie okej, że nie rób tego, ogarnij się,ale gówno to daje. Podjęłam więc leczenie psychiatryczne - tak leczę się w szpitalu psychiatrycznym i wcale nie jestem wariatką po prostu brak mi kontroli i tyle.Jestem normalna, mam inne priorytety wiadomo,ale jestem taka jak każdy z was. Nie jestem twarda, jestem bezsilna, i koniec udawania. Nie chcę już pokazywać,że warto żyć, że życie jest wspaniałe. Bo nie mam na to już siły. W każdym bądź razie wyobrażałam sobie inaczej tą pomoc lekarską, dostałam tabletki, mam mniejszy apetyt super, uzależniłam się od treningów - wreszcie nie rzuciłam tego po miesiącu, zdrowo się odżywiam i w zasadzie znikły napady. Natomiast nie znikła obsesja. Waże się ok 10 razy dziennie,żeby was nie skłamać, staram się z całych sił aby moje życie było pod kontrolą, zapisuje każde uczucie, zapisuje co robie danego dnia, co jem, ile jem, ile waże - dobra robota. Schudłam z 63kg do 53 kg, widać efekty,czuję również efekty. I tak wreszcie zaczynam się akceptować, na prawdę. Nie jest jeszcze tak jak bym chciała i wiele pracy przede mną,ale najważniejsze,że widze poprawę. Mam wsparcie jakieś tam od siostry, czy przyjaciółki,ale to nadal za mało. Ostatnio napady znowu wróciły, troche silniejsze,ale się nie daję. Walczę z tym i otwarcie mówie,że potrzebuje pomocy. Szukam jej jak opętana na różne sposoby, ludzie dziwnie to odbierają zauważyłam.
Chcę być rozumiana, potrzebuje rozmawiać, nie być oceniana bo ten cały shit wpływa na każde moje zachowanie, humor, samopoczucie, zaangażowanie. To dlatego jednego dnia jestem pełna energi a następnego odechciewa mi się żyć. Wszystko kręci się wokół jednego. Chcę pisać prawdę i znaleźć osoby,które mnie zrozumieją. Może kiedyś komuś pomogę z tego wyjść. Tego pragnę, pomagać ludziom bo wtdy czuję,że jestem potrzebna. Lubię czuć się potrzebna.
Nie myślcie o mnie źle, nic sobie nie wmawiam. Pisze wam całą prawdę,ponieważ to kolejny krok w mojej terapi. Trzymajcie za mnie kciuki, może kiedyś to się skończy.